poniedziałek, 7 września 2015

Mam bardzo

Jeszcze nie fiknęłam, ale byłam bliska.
Kurczowo trzymałam się lady jakiegoś stoiska w holu ulubionego - bo może dlatego że rajsko brzmiącego - miejsca wędrówek ludów. Wpadłam tylko kupić portki dla Julka. Bo wyrósł z wiosennych.
Miałam trzy kroki do ławki. Takiej na odpoczynek po rajdzie sklepowym, z lodami i niepustymi szeleszczącymi siatkami. Podłoga falowała, uciekała spod nóg. Nie mogłam upaść. Nie chciałam upaść tak nisko.
Jakaś przypadkowa kobieta. Nieznana. Podeszła. Podała mi rękę. Przestałam być sama w anonimowym tłumie wędrujących kupujących niewidzących. Głowa zawisła na jakiejś obcej mi karuzeli. Ciało w ogóle nie chciało mnie słuchać. Zjawiła się ochrona. Czule objęła opieką. Wezwano pogotowie.
Na izbie przyjęć też było całkiem miło. Choć trwało wszystko i trwało. Kołowało i kołowało.
Wyszło że ciśnienie za wysokie. Podane leki nie zadziałały jak miały, więc podano inne. Pamiętałam ich działanie jeszcze z etapu przed naprawą Julka serca. Wysikałam cały dzień. Ciśnienie obniżyło loty. Dostałam wypis, receptę na wszelki wypadek i zadanie domowe: mierzyć trzy razy dziennie ciśnienie.
Wiec siedzę w domu i mierzę. Z nieustannym zdziwieniem, że jak to, dlaczego tak, nagle, bez zapowiedzi, mimo majowych, profilaktycznych i dobrych wyników cukru, cholesterolu, krwi, ciśnienia i tarczycy Coś uderzyło we mnie. Bezpowrotnie zabierając tę durną pewność, że żyć będę zawsze. I tylko zdrowo.
Przepraszam, ale ja mam bardzo dla kogo.

3 komentarze:

  1. Och, Marto! Zbierałam się, żeby do Ciebie pisać, co taka długa cisza na blogu... Czy wszystko dobrze... Zdrowia dla Ciebie! Dla Was! Niech to ciśnienie dobre będzie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję Ci bardzo i zdrowia życzę! Zadzwonię jutro skontrolować Twój stan!
    Iwona

    OdpowiedzUsuń