środa, 4 sierpnia 2021

Giewont

Wyszło tak, że na Giewont ruszyliśmy 8 lipca, w dzień urodzin Krzysia. Było to zaledwie dwa dni po całodniowej wycieczce do Doliny Pięciu Stawów i jubilat oponował. Prawie zrezygnował z wyprawy. 

Nie mogłam jednak przepuścić takiej okazji. Podpuściłam syna. Trzynaste urodziny. Giewont - symboliczna góra. Nie wejść na nią, to jak po Tatrach nie chodzić. Zawsze będziesz pamiętał ten dzień. Zrobisz sobie prezent urodzinowy. Tak po prawdzie długo nie musiałam namawiać. Najbardziej bolała pobudka o piątej. 

O szóstej byliśmy na szlaku. Kilkunastoosobowa grupa turystów, wśród których dwie czternastolatki i jeden czternastolatek z zespołem Downa. Ruszyliśmy z Doliny Małej Łąki żółtym szlakiem. Na Wielkiej Polanie Małołąckiej byliśmy stosunkowo wcześnie. Poranek był jeszcze rześki, choć promienie słoneczne zapowiadały gorąc. Polaną szło się przyjemnie, acz dla młodszych turystów nudno. Wspinanie zaczęło się chwilę potem. Głazy, kamienie, po prostu schody do wspinania. Szlak piął się wyraźnie w górę. Miałam przyjemność wędrować do Przełęczy Kondrackiej z zespołową Mają, zaprawioną w wędrówkach. I gdy ja w pewnym momencie chciałam przystanąć na złapanie oddechu, Maja zakomenderowała: - Idziemy dalej. Do góry. 

Głupio było się kłócić. Szłyśmy więc dalej. Z przełęczy na Giewont już nie tak daleko. Jeszcze tylko kawałek do Wyżniej Kondrackiej Przełęczy i byliśmy u podnóża legendarnej góry. Nogi same pchały się naprzód. Było stosunkowo wcześnie. Tuż po 9:00 zaczęliśmy wchodzić na szczyt. Wejście szło płynnie, nie staliśmy w kilkugodzinnej kolejce do łańcuchów. Wtarabaniliśmy się na szczyt gdzieś ok. w pół do dziesiątej. Witał nas spory tłumek ludzi. Na Giewont doszła też zespołowa Ada, która jadąc na turnus miała zaplanowane, że chce zdobyć ten szczyt. I zdobyła. Niczym kozica. :)

Nie śpiewałam Krzyśkowi 100 lat. Nawet nie przez wzgląd na ludzi wokół, nie chciałam robić synowi obciachu. Jest teraz bardzo czuły na publiczne skupianie na nim uwagi. Skupiam więc w sercu. W ciszy. Z uśmiechem. Cieszyłam się, że swoje pierwsze wejście na Giewont zaliczył właśnie ze mną. 

Schodziliśmy niebieskim szlakiem do Kuźnic, po drodze mijając napierający tłum turystów. Dobrze było zacząć wędrówkę skoro świt. 

Julek z Radkiem tego dnia też odwiedzili Dolinę Małej Łąki. Ale kilka godzin później i nawet nie doszli do Przysłopu Miętusiego, o Wielkiej Polanie Małołąckiej nie wspominając. Po prostu spędzili ten dzień po swojemu, w swoim trybie i tempie. Obiad jedliśmy już wspólnie. 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz