niedziela, 15 sierpnia 2021

Warmia

Gdzieś na skraju Warmii i Mazur, pośród lasów, na brzegu jeziora, gdy lipiec zamieniał się w sierpień, spędziliśmy piękne, słoneczne cztery dni. Ugościli nas na swojej ziemi starzy, dobrzy znajomi. Ich dzieci i nasze dzieci znają się od maleńkości i lubią spędzać ze sobą czas. 

Nasi synkowie po raz pierwszy doświadczali życia na biwaku. Noce pod namiotem (Krzysiek z chłopakami) i w przyczepie kempingowej z gospodarzami (Julek z nami). Mycie się w jeziorze, posiłki na świeżym powietrzu, deszcz uderzający o dach namiotu, odgłosy jeziora i poza tym cisza. 

Pływaliśmy na środek jeziora tratwą napędzaną silnikiem. Terkot zamierał, kotwica szła na dno, i można było zaczynać szaleństwa wodne. Skoki, pływanie, odpoczynek i tylko Julek nie mógł się przemóc. Co patrzył w jezioro, widział rekina. Gdy wreszcie zanurzył nogi w wodzie, poczuł łaskoczące go w piętę wodorosty i zaprzestał wsadzania nóg do jeziora. Obserwował wszystkich, równo ze wszystkimi szamał drugie śniadanie szykowane przez Gospodynię sprawnie, pysznie i do końca. Woda, wiatr, słońce zaostrzają apetyty. Szynka konserwowa i mielonka z pomidorem, cebulą na środku jeziora wchodzą bez żadnego zajęknięcia i "a-nie-masz-czegoś-innego". Pycha!

Były wycieczki rowerowe i dmuchana kula. To, co robią sprawnie i z gracją wysportowani synkowie, rodzicom wcale nie wychodziło. Ale co się w środku uśmiałam, to moje. Były piękne zachody słońca, ciepła woda, kiełbaski z ogniska, kociołek z warzywnymi duszonkami, brak telewizji i radia. Spokój. Bezludne okolice. Magiczne miejsce. 


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz