wtorek, 10 sierpnia 2021

Koniec laby

Dwa tygodnie urlopu minęły jakby ich nie było. Szast-prast. I jutro tuż po piątej wyrwie mnie ze snu budzik. Kiepsko. Kiepściutko. Chciałoby się jeszcze.

W tych dwóch tygodniach udało nam się wyjechać na czterodniowy biwak, zaliczyć wizytę u ortodonty, pojechać rowerem na lody, zrobić ze starszym synem wspólny wypad do centrum handlowego, zakopać się pod kocem i z michą popcornu w środku dnia obejrzeć "O! Yeti" na Netfliksie, poleniuchować, poczytać, pospać, wyszykować Krzyśka na obóz piłkarski, odebrać babcię Krysię z dworca, która przejazdem z północy na południe wpadła do nas na niepełną dobę, ugościć, pogadać, poprzytutać i zawieść ją znowu na dworzec. 

Stan na dziś i jutro.

Trzyosobowy skład na pokładzie plus pies (który boi się burzy). Radek, ja jutro do pracy. Julek pod skrzydła babci Aldony. Do końca wakacji zostały trzy tygodnie. Wyjątkowo - mimo że rok szkolny wybawia mnie z kłopotu zapewniania Julkowi opieki - nie chcę, żeby się kończyły. Czuję stres przed wrześniem. Ścisk w żołądku. Niepewność. Wielką niewiadomą. Nie chce mi się zderzać z przyszłością. Tu i teraz za szybko mijają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz