wtorek, 16 czerwca 2015

Wysokie obcasy

Miała baba koguta, koguta, koguta, wsadziła go do buta, do buta, siedź!
Tak mi się snuje melodia, gdy patrzę na nową Julka zabawę. A to podświadomość kwiczy: siedź. ;)
Julek odkrył na nowo szafę. Nowość polega na tym, że nie wyrzuca z niej ubrań dla samego wyrzucania, tylko zaczyna się w nie stroić. Na pierwszy rzut i drugi i tak w kółko poszły moje rozczłapane, rozdeptane szpilki. Julek w nich łazi, stuka, tańczy, wreszcie zrzuca. Taki szoł.
  






czwartek, 11 czerwca 2015

Nie wiem

Weszłam na chwilę do domu. Wyszłam po chwili. Julek gacie ściągnięte. Sika. Po męsku (weszliśmy na wyższy etap wypróżnień - nocnik staje się passe). Brawa duże! Uśmiech na twarzy. Czekam. Julek gaci nie wciąga. Czemu? Bo kupę strzelił uprzednio. Taką, co to nie zdąży człek przyczłapać nawet w pędzie wielkim do kibla. Potem jeszcze seria dwóch. I choćby nie wiem, jak się Julek starał, to nie nadąża. Bo sraczka ma swoje prawa.
Jetem całkowicie bezradna wobec tej Julka upierdliwej przypadłości.
Bo jest seria dni zwyczajnych, kup właściwych, samodzielnie oddawanych w nocnik. A potem załamanie rynku i chłopak rzadzizną strzela.
Dieta uboga w owoce. Soki już dawno wycofane. Już nawet herbat owocowych nie podaję. Julek pije wodę. Pije jej mniej bo nie słodka. Więcej stałych pokarmów niż płynów. A jednak luźne stolce jak oliwa sprawiedliwa - na wierzch wypływają.
Wyć mi się chce! Bo nie wiem. Bo stoję w miejscu z przyczyną.
A Julek ssie starą szmatę, którą wyhaczył pod kranem na podwórku. Pakuje do buzi jakąś zabawkę z podłogi. Smakuje językiem blat stołu na tarasie (wydeptany przez stado dzikich much). Aparat artykulacyjny rozpaczliwie potrzebuje stymulacji. Więc może potem jelita te syfy wyssane wypróżniają mazią paskudną? Pytam, bo nie wiem.

środa, 10 czerwca 2015

Obraz mój

Z serii: potrety.
Tytuł: Moja mama.
Podtytuł (w interpretacji własnej): Snujące zombi o świcie.
Autor: Krzyś.




Tylko proszę nie krzyczeć: O! jaka podobna do ciebie!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Z dedykacją dla Ali


Moje pierwsze bycie mamą to uczenie się wszystkiego od zera. Zanim otrząsnęłam się ze swoich niepewności, huśtawek emocjonalnych, obaw, wątpliwości czy tak właśnie, czy dobrze, czy nie zrobię krzywdy i nauczyłam się wreszcie obsługi tego niewielkiego człowieka, Krzyś wyrósł z niemowlęctwa.
Drugie bycie mamą to znów uczenie się wszystkiego od zera, w wymiarze t21. Zbieranie się do kupy wbrew ochocie i nadziei, otrząsanie z zespołu Julka trwało trochę dłużej niż wyrastanie Krzysia z niemowlęctwa. I znów ominęła mnie niczym nie zmącona frajda uczestniczenia w każdym dniu z życia bobasa.
Na trzecie bycie mamą zabrakło zwyczajnie odwagi.
Mam więc taką swoją osobistą tęsknotę za macierzyństwem spokojnym, uleżałym, doświadczonym.
Nie pielęgnuję jej w sobie. Wszak świadomie wybrałam, że nie podejmę się jej spełnienia. Mimo tkwi we mnie, czasami przeciąga się i prostuje, szczególnie w okolicach narodzin kolejnego dziecka, potem opada na dno serca albo dryfuje. Zmienna pani. Nie zakłóca przy tym odbioru innych emocji. Całkiem przyjemnych dla ciała i duszy. Uśmiechu, radości, miłości. Bo fajnie tak patrzeć na szczęśliwych rodziców, na maleństwo, którego oczekiwali nie tylko oni, ale rodzeństwo i rodzice tych rodziców, mężowie i żony rodzeństwa rodziców, ich dzieci, psy i koty. ;) Ja na przykład głównie że dziewczynka, Radek głównie że to najmłodsza siostra miała zostać mamą, Krzyś że tak namacalnie i z bliska mógł obserwować, jak rośnie brzuch cioci i mamy chrzestnej w jednej osobie, Julek że uwielbia wujka Michała, Aurę i ciocię.
Teraz wszyscy w szczerym zachwycie chłoniemy ten Mały Kolejny Cud Świata.
A tęsknota jak marzenie senne. Zamajaczy, zanęci, odpłynie. 



sobota, 6 czerwca 2015

Alicja

Pojawiła się niedawno.
Najmniejsza stopa w naszej rodzinie.
Chłopcy dziś mogli ją podziwiać. Julek był zachwycony. Z dużą delikatnością, niezwykłym zaciekawieniem, cudnym zapatrzeniem.
Będzie kochał Alicję. Swoją siostrę cioteczną.


wtorek, 2 czerwca 2015

Przypadkowe spotkanie


Odbierając wczoraj Krzysia ze szkoły wpadłam na p. Anetę – wychowawczynię Julka z przedszkola publicznego, w którym zaczynał w ubiegłym roku swoją przygodę przedszkolną.  Zatrzymała się i zasypała mnie całą stertą pytań o Julka:  jak się odnajduje w nowym przedszkolu, czy gada, jak się miewa, czy jesteśmy zadowoleni ze zmiany.
Obie byłyśmy w ubiegłym roku zgodne, że Julkowi absolutnie potrzebny jest nauczyciel wspomagający. Obie wiedziałyśmy, że z gminą cokolwiek w tej kwestii trudno wywalczyć mimo że za Julkiem podąża co miesiąc subwencja w kwocie prawie 2 tys. zł.
Jaki jest stan dzisiaj? Do przedszkola chodzi czteroletni, gadający zespołowy chłopiec, któremu – mimo doświadczeń z naszym Julkiem – nie przydzielono nauczyciela.
- Brakuje nam pani. – usłyszałam.  – Pani może wywalczyłaby więcej.
Może tak. A może nie. Nie chciałam tego sprawdzać, wiedząc, że mogę ryzykować stratą terapeutyczną dla Julka w razie przedłużających się negocjacji lub odmowy wprost. A tak chłopak wyśmienicie zaopiekowany w Wyliczance nabiera rozpędu i prze przed siebie – raczej nie lotem błyskawicy, bardziej tempem ślimaczym, ale konsekwentnie, uparcie, do przodu. Za tę samą subwencję.
- Brakuje nam Julka i jego uśmiechu. Jaśniej robiło się od niego.
Nic dodać, nic ująć.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Weekend nadmorski

Zanim się poweselowaliśmy hucznie i z przytupem, z tańcami i buntami, do 22.30 (ale szał!), powłóczyliśmy się po Sopocie. W podmuchach wiatru, przebłyskach słońca, przelotnych majowych deszczach.
Jaśnie Jul miewał chwile trudne, rzekłabym że burzliwe. Nie uznawał kompromisu, sprzeciwiał bo chciał. Znów majstrował z trampkami, gdy wodę zobaczył, przy gromkim (zachęcającym?) śmiechu Krzysia (tym razem jednak Julek nie zdążył dobrze zdjąć buta - interwencja rodzicielska była szybsza, wszak podróże kształcą i spotkanie z krakowską fontanną nie poszło w niepamięć). Były dla osłody gofry z bitą śmietaną, przejażdżka na wyłudzaczu dwuzłotówek, bunt długi jak molo. Znieśliśmy wszystko z wkurzeniem na plecach i godnościom osobistom. Czas wspólny, nasz rzadki niecodziennik zaliczyliśmy jednak pogodnie.
I choć wesele z Julkiem to czujność wyżyłowana i męcząca przy jednoczesnym zminimalizowaniu wspólnej małżeńskiej fiesty (system zmianowy w opiece nad Julkiem), nie potrafimy zostawić go w domu, dobrze zaopiekowanego. Zabrać tylko Krzysia, którego opieka sprowadza się już tylko do przelotnego rzutu okiem. Chłopakowi możemy zaufać.
Bo jak tak jechać pół Polski, zajadać się goframi, szykować na ślub i wesele, wdychać morze Bałtyckie, słuchać drących się mew, widzieć z rodziną, tańczyć bez Julka? Taki to mus. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I nie ma że zespół coś zepsuł.