Odbierając wczoraj Krzysia ze szkoły wpadłam na p. Anetę – wychowawczynię Julka z przedszkola publicznego, w którym zaczynał w ubiegłym roku swoją przygodę przedszkolną. Zatrzymała się i zasypała mnie całą stertą pytań o Julka: jak się odnajduje w nowym przedszkolu, czy gada, jak się miewa, czy jesteśmy zadowoleni ze zmiany.
Obie
byłyśmy w ubiegłym roku zgodne, że Julkowi absolutnie potrzebny jest nauczyciel
wspomagający. Obie wiedziałyśmy, że z gminą cokolwiek w tej kwestii trudno
wywalczyć mimo że za Julkiem podąża co miesiąc subwencja w kwocie prawie 2 tys.
zł.
Jaki
jest stan dzisiaj? Do przedszkola chodzi czteroletni, gadający zespołowy
chłopiec, któremu – mimo doświadczeń z naszym Julkiem – nie przydzielono
nauczyciela.
-
Brakuje nam pani. – usłyszałam. – Pani
może wywalczyłaby więcej.
Może
tak. A może nie. Nie chciałam tego sprawdzać, wiedząc, że mogę ryzykować stratą
terapeutyczną dla Julka w razie przedłużających się negocjacji lub odmowy wprost. A tak chłopak wyśmienicie zaopiekowany w Wyliczance nabiera
rozpędu i prze przed siebie – raczej nie lotem błyskawicy, bardziej tempem
ślimaczym, ale konsekwentnie, uparcie, do przodu. Za tę samą subwencję.
-
Brakuje nam Julka i jego uśmiechu. Jaśniej robiło się od niego.
Nic dodać, nic ująć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz