Wtedy się bałam. Dziś cieszę się każdym Twoim uśmiechem.
Wtedy nie wiedziałam, co nas czeka. Dziś też mało wiem. Ale już Cię znam.
Wypełniasz nas sobą po brzegi. Jesteś pociechą, śmieszkiem i gadułą. Co z tego, że najczęściej w mało zrozumiałym dialekcie. Nawet dla mnie. Komunikujesz się z nami i nie stoisz w miejscu.
No właśnie. Wszędzie cię pełno. Uwielbiam twój ruch, twoje plaskające stopy i miękkie dłonie.
Uwielbiam twoje: - Mama, tulić. Uwielbiam twoje "jaaa".
Jesteś pysznym kawałkiem mojego życia.
Julku, wszystkiego najfajniejszego! Mój siedmiolatku. :*
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
piątek, 27 października 2017
czwartek, 26 października 2017
Motywacja i rura
Samodzielność to słowo klucz w rozwoju Julka. I wieloetapowa, rozłożona na lata praca, której nie pomagają wiotkość mięśni, ograniczenia intelektualne, brak motywacji.
Ale gdyby samodzielne mycie zębów, siebie, ubieranie, kiedyś w przyszłości w ogóle życie, było rurą - taką zakręconą podwójnie, ze spadkiem mocnym i łagodnym, długą, najlepiej jak most Siekierkowski - to Julek byłby zespołowym mistrzem w ogarnianiu siebie i swoich potrzeb.
Bo rura to dowód na to, że nieważne są wiotkość mięśni i ograniczenia intelektualne, kiedy jest motywacja. A motywacja jest, bo jest uwielbienie dla sprawy. Jest pasja, jest radość, jest życie. Co za frajda!
Julek opanował do perfekcji samodzielne wchodzenie po mokrych schodach na pięterko, gdzie jest właz do rury. Doskonale rozróżnia czerwone - stop, zielone - jedź. Świetnie udaje, że go to nie dotyczy. Zjeżdża w dół. Z szaleńczym uśmiechem wpada w wodę (brodzik u wylotu rury). Strzepuje krople wody jak wodny skrzat - lekko i z wdziękiem. Woła do mnie: - Jeszcze raaz! I nie czekając na odpowiedź gna do góry. Sam. A ja stoję i liczę kolejne rundy: jeden, dwa, trzy, szesnaście... Mógłby tak bez końca.
Motywacja. Bez niej wszystko idzie jak po grudzie.
Autorem filmu jest Krzysztof Kosewski.
Ale gdyby samodzielne mycie zębów, siebie, ubieranie, kiedyś w przyszłości w ogóle życie, było rurą - taką zakręconą podwójnie, ze spadkiem mocnym i łagodnym, długą, najlepiej jak most Siekierkowski - to Julek byłby zespołowym mistrzem w ogarnianiu siebie i swoich potrzeb.
Bo rura to dowód na to, że nieważne są wiotkość mięśni i ograniczenia intelektualne, kiedy jest motywacja. A motywacja jest, bo jest uwielbienie dla sprawy. Jest pasja, jest radość, jest życie. Co za frajda!
Julek opanował do perfekcji samodzielne wchodzenie po mokrych schodach na pięterko, gdzie jest właz do rury. Doskonale rozróżnia czerwone - stop, zielone - jedź. Świetnie udaje, że go to nie dotyczy. Zjeżdża w dół. Z szaleńczym uśmiechem wpada w wodę (brodzik u wylotu rury). Strzepuje krople wody jak wodny skrzat - lekko i z wdziękiem. Woła do mnie: - Jeszcze raaz! I nie czekając na odpowiedź gna do góry. Sam. A ja stoję i liczę kolejne rundy: jeden, dwa, trzy, szesnaście... Mógłby tak bez końca.
Motywacja. Bez niej wszystko idzie jak po grudzie.
Autorem filmu jest Krzysztof Kosewski.
wtorek, 24 października 2017
Zagadka
- Mama, titinka.
Dziewczynka?
Słoninka?
Szynka dla kota?
- Nie, titinka.
I bach! Pokaz. Wyjaśnienie. Zrozumienia.
Tak się Julek bawi z nami w słowne kalambury.
Tak rozwija słownictwo branżowe.
Przed Państwem Julka cieszynka (większość znajomych obstawiała dziewczynkę albo szynkę dla kota). :)
Dziewczynka?
Słoninka?
Szynka dla kota?
- Nie, titinka.
I bach! Pokaz. Wyjaśnienie. Zrozumienia.
Tak się Julek bawi z nami w słowne kalambury.
Tak rozwija słownictwo branżowe.
Przed Państwem Julka cieszynka (większość znajomych obstawiała dziewczynkę albo szynkę dla kota). :)
poniedziałek, 16 października 2017
Faza
Siła Samsona tkwiła w jego włosach. Gdy zostały mu obcięte, stracił moc. U Julka chyba grzeczność. Z włosami sobie rosła i była. Gdy w ubiegły czwartek pani Ania ostrzygła kulturalnie chłopaka, ten wkroczył na ścieżkę nieznośności.
Głównie w przedszkolu.
W środę uderzył kolegę.
We czwartek popchnął koleżankę.
W piątek ogłosił się samozwańczym guru grupy. Dowodził sekcją przekora i nieposłuszeństwo.
A w sobotę - taka wisienka na stercie skarg i zażaleń - totalnie olał zajęcia z panem Krzysztofem. Nie słuchał, nie współpracował, błaznował. Nie zadziałała nawet rura (nagroda za dobre sprawowanie i przykładną pracę). Rura jak lody czyni cuda. Tym razem nawet ona nie dały sobie rady z Julka byciem na własnych warunkach.
Julek ma fazy przekraczania granic dobrego zachowania i obyczaju. Testuje, dokąd może zajechać na grzbiecie swawoli i dokazywania. Krnąbrność to wtedy drugie imię Juliana. Sposób na uparciucha?Cierpliwość, tłumaczenie, czekanie. Jestem już święta?
Uwaga! Julek bardzo dobrze wie, że przegina. Że pewne zachowania są niestosowne. Że wzbudza nimi negatywne odczucia. Że nie ma na nie przyzwolenia.
Co robi wtedy?
Gdy z poważną miną tłumaczę, że tak nie można, Julek przykłada palec do ust i mówi: ciiicho.
Albo odwraca oczy, ucieka wzrokiem. Przerywa: - Mama, chodź.
Albo robi minę przepraszająco-niewinną, taką słodziaszną, wystudiowaną bardzo.
Albo układa z palców serduszko. Przykłada do piersi. I patrzy. Przeciągle. Znacząco. Smutno.
Ten kto daje się nabrać na ten teatr, zostaje ofiarą mistrza manipulacji.
W tej rozgrywce nie daję się pokonać. Co z tego, jak Julek nadal niegrzecznością bryluje.
Głównie w przedszkolu.
W środę uderzył kolegę.
We czwartek popchnął koleżankę.
W piątek ogłosił się samozwańczym guru grupy. Dowodził sekcją przekora i nieposłuszeństwo.
A w sobotę - taka wisienka na stercie skarg i zażaleń - totalnie olał zajęcia z panem Krzysztofem. Nie słuchał, nie współpracował, błaznował. Nie zadziałała nawet rura (nagroda za dobre sprawowanie i przykładną pracę). Rura jak lody czyni cuda. Tym razem nawet ona nie dały sobie rady z Julka byciem na własnych warunkach.
Julek ma fazy przekraczania granic dobrego zachowania i obyczaju. Testuje, dokąd może zajechać na grzbiecie swawoli i dokazywania. Krnąbrność to wtedy drugie imię Juliana. Sposób na uparciucha?Cierpliwość, tłumaczenie, czekanie. Jestem już święta?
Uwaga! Julek bardzo dobrze wie, że przegina. Że pewne zachowania są niestosowne. Że wzbudza nimi negatywne odczucia. Że nie ma na nie przyzwolenia.
Co robi wtedy?
Gdy z poważną miną tłumaczę, że tak nie można, Julek przykłada palec do ust i mówi: ciiicho.
Albo odwraca oczy, ucieka wzrokiem. Przerywa: - Mama, chodź.
Albo robi minę przepraszająco-niewinną, taką słodziaszną, wystudiowaną bardzo.
Albo układa z palców serduszko. Przykłada do piersi. I patrzy. Przeciągle. Znacząco. Smutno.
Ten kto daje się nabrać na ten teatr, zostaje ofiarą mistrza manipulacji.
W tej rozgrywce nie daję się pokonać. Co z tego, jak Julek nadal niegrzecznością bryluje.
środa, 11 października 2017
Wolno-nie wolno
Najpierw miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
Potem się nawet ucieszyłam, bo ten etap u każdego dziecka mówiącego wcześniej czy później się pojawia, a u Julka była cisza.
Na koniec ogarnęła mnie panika, bo zaraza rozprzestrzeniała się w tempie błyskawicznym.
I jak z nią żyć.
Kuwa mać.
Uderzam się w pierś. Początkowo bagatelizowałam, w duchu dziękując - chyba po raz pierwszy i jedyny - za niewyraźną artykulację produkowaną przez Julka. Nie upłynął tydzień, a samokształcenie w temacie przekleństw poszło nad wyraz dobrze. Artykulacja bez szwanku, nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości, jaki wyraz jest przez Julka wypowiadany.
Bluzgi prędko weszły w nawyk. Codzienność je przygarnęła. Zaczęła się walka.
W pierwszej kolejności sprawdziłam, czy Julek rozumie, że używa niestosownych wyrazów. Rozumiał. Baaardzo dobrze rozumiał.
Zabroniłam używania.
Zakazany owoc najlepiej smakuje. Zaczął przeklinać pod nosem (Julek!! Słyszę!!!).
Reakcja zawsze była twarda i stanowcza. Orężem było wyrażenie: "nie wolno".
W krytycznych momentach Julek lądował w kącie.
Kilka tygodni. Julek nasycił się nowością. Wchłonął zasady. Przestał przeklinać.
A teraz post scriptum. A może sedno sprawy.
Nie można z Julkiem wchodzić w niuanse, że przekleństwo jest dopuszczalne jako wyraz skrajnych emocji. Że czasem trzeba bluzgnąć, żeby sobie ulżyć i jest to usprawiedliwione.
Z Julkiem jest tak-tak lub nie-nie. Jasne, proste zasady. Bez wątpliwości, poszlak i dyskusji.
Dziś uderzył w przedszkolu kolegę. Pierwszy raz.
Nie usłyszę odpowiedzi na pytanie dlaczego. Nie będzie rozmowy o przemocy ani o sytuacjach, w których dopuszczalne jest użycie siły.
Tak-tak lub nie-nie.
Wolno. Nie wolno.
Nieskomplikowany wybór.
Czasem brakuje mi siły. Czasem brakuje intelektualnego porozumienia. A czasem jest zwyczajnie prościej.
wtorek, 10 października 2017
Poszukiwany poszukiwana
Sobota poranek - obecność gryzaka odnotowana. Sobota popołudnie - gryzaka brak.
- Julek, gdzie jest gryzak?
- Nie ma.
- Ale gdzie go położyłeś?
- Nie ma.
Omiotłam pokój spojrzeniem - czysto i pachnie (całe przedpołudnie sprzątałam), uzbrojona w latarkę rzuciłam się więc na kolana i światłem w wąską przestrzeń pod kanapą - gryzaka brak.
I tak zaczęła się weekendowa akcja pt. "Przetrząsanie domu". Trwała przez sobotnie popołudnie i wieczór, noc (przenikałam myślą zakamarki, do których jeszcze akcja nie dotarła), niedzielny poranek i południe, aż przyszło mi zmierzyć się z kapitulacją.
Znalazły się: piłeczka kauczukowa, złamany plastikowy miecz i płyta Black Sabath "The best" szukana od czterech miesięcy. Gryzaka brak. Przetrząśnięte zostały śmieci: plastiki, niesort i kompostownik. Dwa razy dla pewności wszelkiej. Każda szuflada w domu została przewrócona do góry nogami, podobnie kieszeń każdego płaszcza i kurtki. Zajrzałam do kosza z brudną bielizną i do klosza wiszącej lampy (na wypadek, gdyby Julek gryzakiem jakiś lot podniebny uskutecznił i trafił). Narożnik w salonie został zdemontowany i złożony ponownie. Zniknęły spod niego kurz i papierki po cukierkach. Gryzaka nie znaleziono. Przepadł jak kamień w wodzie.
Poszukiwań nie ułatwiała świadomość, że podczas przedpołudniowego sprzątania domu nigdzie na gryzak się nie natknęłam ani poczucie, że uwaga moja była skupiona gdzie indziej. Nie rejestrowałam okiem ani uchem rzeczy odstających od normy. Gryzak mógł być wszędzie. Julek wziął go i wsadził gdzieś. Ani pokazać ani powiedzieć gdzie, nie potrafił/nie chciał/zawiesił się. Zwątpienie mną szarpnęło. Potem był już tylko wnerw. Aż przyszła rezygnacja.
Przypomniałam sobie historię zespołowej Ady, która wsadziła w kieszeń magnetowidu telefon komórkowy. Został znaleziony po dwóch latach. Przypadkiem. Wcześniej po szczegółowym dochodzeniu i poszukiwaniach spisany na straty.
Julek też tak potrafi. Szast-prast, myk-pyk. Następuje dematerializacja, zamiana miejsc, przedmiot znika. Prawdziwy magik. Tajników swych mocy nie zdradza.
W poniedziałek rano usiadłam przed komputerem i zamówiłam następcę.
Popołudniu Krzyś informuje: gryzak był w moim plecaku, w bocznej, tej małej kieszeni, Julek go wsadził. Widział, jak wkładam tam kluczyk do szafki w szatni.
Tam nie zajrzałam.
Teraz gryzaki są dwa.
- Julek, gdzie jest gryzak?
- Nie ma.
- Ale gdzie go położyłeś?
- Nie ma.
Omiotłam pokój spojrzeniem - czysto i pachnie (całe przedpołudnie sprzątałam), uzbrojona w latarkę rzuciłam się więc na kolana i światłem w wąską przestrzeń pod kanapą - gryzaka brak.
I tak zaczęła się weekendowa akcja pt. "Przetrząsanie domu". Trwała przez sobotnie popołudnie i wieczór, noc (przenikałam myślą zakamarki, do których jeszcze akcja nie dotarła), niedzielny poranek i południe, aż przyszło mi zmierzyć się z kapitulacją.
Znalazły się: piłeczka kauczukowa, złamany plastikowy miecz i płyta Black Sabath "The best" szukana od czterech miesięcy. Gryzaka brak. Przetrząśnięte zostały śmieci: plastiki, niesort i kompostownik. Dwa razy dla pewności wszelkiej. Każda szuflada w domu została przewrócona do góry nogami, podobnie kieszeń każdego płaszcza i kurtki. Zajrzałam do kosza z brudną bielizną i do klosza wiszącej lampy (na wypadek, gdyby Julek gryzakiem jakiś lot podniebny uskutecznił i trafił). Narożnik w salonie został zdemontowany i złożony ponownie. Zniknęły spod niego kurz i papierki po cukierkach. Gryzaka nie znaleziono. Przepadł jak kamień w wodzie.
Poszukiwań nie ułatwiała świadomość, że podczas przedpołudniowego sprzątania domu nigdzie na gryzak się nie natknęłam ani poczucie, że uwaga moja była skupiona gdzie indziej. Nie rejestrowałam okiem ani uchem rzeczy odstających od normy. Gryzak mógł być wszędzie. Julek wziął go i wsadził gdzieś. Ani pokazać ani powiedzieć gdzie, nie potrafił/nie chciał/zawiesił się. Zwątpienie mną szarpnęło. Potem był już tylko wnerw. Aż przyszła rezygnacja.
Przypomniałam sobie historię zespołowej Ady, która wsadziła w kieszeń magnetowidu telefon komórkowy. Został znaleziony po dwóch latach. Przypadkiem. Wcześniej po szczegółowym dochodzeniu i poszukiwaniach spisany na straty.
Julek też tak potrafi. Szast-prast, myk-pyk. Następuje dematerializacja, zamiana miejsc, przedmiot znika. Prawdziwy magik. Tajników swych mocy nie zdradza.
W poniedziałek rano usiadłam przed komputerem i zamówiłam następcę.
Popołudniu Krzyś informuje: gryzak był w moim plecaku, w bocznej, tej małej kieszeni, Julek go wsadził. Widział, jak wkładam tam kluczyk do szafki w szatni.
Tam nie zajrzałam.
Teraz gryzaki są dwa.
sobota, 7 października 2017
Panie Janie
Piosenka "Panie Janie" zyskała w naszym domu status priorytetu na liście przeboju. Julek wałkuje ją od rana do wieczora, pod prysznicem i w aucie, na przejściu dla pieszych i w kościele, w oczekiwaniu na jajko i bajkę w tv. Wałkuje do czerwoności.
Nuci melodycznie, raz cicho i na cały regulator.
Nuci melodycznie, raz cicho i na cały regulator.
Dla urozmaicenia zmienia tekst.
Śpiewa "nie ma gola, nie ma gola" albo "coca-cola, coca-cola" albo "moja mama-moja mama".
Normalnie twórczy rozkwit zalicza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)