Zrobiłam wczoraj zjeżdżalnię dla samochodów. Jeden koniec deski oparłam o siedzenie kanapy, a drugi o podłogę. Krzyś powyjmował z pudła różne pojazdy. Julek siedział przy nas i obserwował nasze poczynania. Niewiele z aut docierało na koniec zjeżdżalni. Zazwyczaj wypadały z toru w połowie drogi.
Kiedy po raz pierwszy spadł nam samochód, krzyknęłam donośnie: -Łuuuuups! Julek spojrzał i … w śmiech. Powtórzyłam „łuuuups”, a ten znowu w śmiech. Głośny, serdeczny, zarażający. Śmiał się Julek, śmiał się Krzyś, śmiałam się ja.
Potem już Krzyś sam się bawił samochodami. Swoim brrum, brrruuum, brum-brum-brum chyba zaraził Julka. Bo ten podraczkował do jakiegoś porzuconego egzemplarza ferrari, wziął go do rączki i próbując jeździć nim mruczał pod nosem coś w rodzaju bjum, bjum.
Bycie kierowcą prędko go jednak znudziło. Wolał podgryzać auto niż nim jeździć. :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz