Krzyś
codziennie zalicza porcję czytania. Dziesięciominutówki weszły nam w krew.
Dodawanie, odejmowanie, tabliczkę mnożenia w tych mniejszych
zakresach ćwiczymy przy byle okazji: jadąc autem, siedząc przy obiedzie, tuż
przed snem.
Julek
powtarza kolory, odgłosy zwierząt, uczy się nowych przedmiotów na kolejnych
książeczkach, które z upodobaniem nam znosi. To mniej systematyczna praca,
bardziej w trakcie zabawy i Julka ochoty. Lubi być sam na sam ze mną. Cała
uwaga skupiona jest na nim. Od przyszłego tygodnia ruszam jednak z
usystematyzowanymi ćwiczeniami. Pani Agata idzie na zasłużony urlop, a ja muszę
jej pracę przechować w pamięci Julka. Będę utrwalać ostatnie jego zdobycze wypracowane
metodą krakowską. Na prośbę pani Agaty (i po współuczestniczeniu w pełnej zachęty lekcji poglądowej z
Julkiem) zaopatrzyłam się w zeszyty i pomoce z serii
„Uczę się mówić” i zaczynam działać. Codziennie. Minimum pół godziny.
Tymczasem
pakuję siebie i Krzysia, bo jutro zawożę go do babci Krysi. Posiedzę chwilę w
domowym zaciszu bez Julka i Radka. Zatęsknię i wrócę we wtorek z rana,
wioząc w tę stronę tęsknotę za Krzysiem. Takie prawo wakacji.
PS
Słyszałam, jak Julek wymawia: au-to, mich (miś), la-la, pi(ł)-ka, bu-ty, dom,
(z)u-pa, (w)o-da, bu(ł)-ka, ja-jo, lam-pa, ba-nan, sot(k), ba-lon,
(r)o-(w)e(r). Skoro „auto” regularnie używa w spontanicznej mowie, śmiem
wierzyć, że pozostałe wyrazy również znajdą właściwe użycie. Chyba że przyjdzie
regres i wszystko wyrówna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz