czwartek, 19 września 2013

Rośnie sobie

Łazi mój starszy syn po domu i co rusz porusza chybocącą dolną jedynką. Stała już się przebiła, czeka na wolne miejsce. (Jakie teraz stawki ma Wróżka Zębuszka? I  co to w ogóle za instytucja?)
Nerwowo się robi. Rośnie mi to to, pyskuje z błyskiem inteligencji, liczy w głowie - dodaje, odejmuje, razy dwa mnoży nie wiedząc, że mnoży, litery w tłumie zaczyna wyróżniać. No gdzie mój mały, pyzaty, z lokami Krzyś. Żal, że traci swoją niewinność. I duma, że staje się małym mężczyzną.
Ciągle jeszcze daje się tulić.
Julek w zapale naśladownictwa przybiega do mnie dzisiaj. Otwiera buzię i rusza zębem na dole jak Krzyś. Ale ten nie chybocze. Julek zgłasza pretensje. Przyjdzie i na ciebie pora, mój synku mały. :)




niedziela, 15 września 2013

Różnie i wspólnie

Po akcjach niecodziennej koncentracji uwagi na Julku (szpital) Krzyś bardzo akcentuje swoją obecność. Zachowuje się irytująco i nienaturalnie, zwykle małpując zachowania Julka. A że Julek ostatnio ma fazę na starszego brata (idol, idol ponad wszystko!) i małpuje zachowania Krzysia, to w domu następuje sprzężenie zachowań pięciolatka z właściwą liczbą chromosomów, ale jakby z jednym więcej i trzylatka z dodatkowym chromosomem, ale udającym, że bez.
Pomieszanie z poplątaniem, z którego próbujemy wyjść obronną ręką.
Ręką, która nie tylko już burzy, ale i buduje.
Ręką, która pokazuje, dokąd iść i wszyscy tam wędrują.
Ręką na czole z zimnym okładem. 
Najważniejsze, że ciągle chce im się robić coś wspólnie. :)


Krzyś wszedł w fazę kreowania różności z klocków, Julek w fazę budowania wież. Wspólnie coś razem tworzą.

Gdzie ty Krzysiu, tam i ja Julek.

Krzyś zbiega z górki...

.... to i Julek obowiązkowo za nim.

Pełna komitywa. Zwiewamy rodzicom.

czwartek, 12 września 2013

W domu

To żadna sztuka przetrwać z Julkiem w szpitalu.
Sam pobyt to intensyfikacja koncentracji. Jestem z nim i tylko z nim. Swoją obecnością wspieram i tulę przed tym, co nieuniknione. Łagodzę smutki i bóle. Nie czuję wtedy zmęczenia. Adrenalina działa, ja działam jak nakręcona.
Sztuka to przetrwać powrót do zakłóconego rytmu codzienności i równowagi między naszymi rolami. Chwieje się wszystko i trzeba to prędko poskładać w całość. Bez sił, bo nagle wyparowały podczas jazdy do domu, muszę stawiać czoła sobie i chłopcom, który każdy z osobna potrzebuje dopieszczenia. Bywa, że kąsam wtedy. Egoizm bierze górę.
Nie nauczyłam się tej sztuki. Łagodnego i mądrego powrotu do domu, bez zakłóceń i zgrzytów.
A jednak z ulgą to piszę: jesteśmy już w domu.

środa, 11 września 2013

Kajetany zabieg

Trudny dzień za nami.
Jego główny bohater śpi pokonany stresem, bólem i wysiłkiem w zmaganiu się ze skutkami ubocznymi narkozy. Przetrwał dzielnie. Był moment krytyczny wzmożonego pojękiwania i brzęczenia, ale to z głodu. Zjadł i przestał.
Julek miał wycięty trzeci migdał i obustronny drenaż wentylacyjny. Tak wyczytałam w jego karcie pozabiegowej. Bo lekarza ostatni raz widziałam wczoraj na izbie przyjęć. 
To pierwszy mój pobyt z Julkiem w szpitalu, gdzie śpię na normalnym łóżku (!) obok julkowego. Pod czystą pościelą, z miękką podusią (nieswoją, tutejszą). Pierwszy pobyt, podczas którego mam ograniczony kontakt z personelem medycznym. Informacja w szczątkowych ilościach. I pierwszy pobyt, w którym widzę dzieci z pozoru zdrowe i pełnosprawne, a jednak ograniczone głuchotą.
Serce skradła mi roczna Oliwka. Pyzata i śmieszka. Łazi jak ufoludek z bandażem przytrzymującym wystającą antenkę (tak naprawdę to strzykawka). Miała wszczepiony implant. Będzie słyszeć. Chylę czoło przed takimi cudami.
Szykując się do Kajetan, korzystałam ze ściągi. A że przygotowała ją ta sama koleżanka, która przyszła do nas na ostatnim Zlocie do gorączkującego Krzysia ze skrzyneczką na narzędzia, w której równiutko ułożone były różnej maści lekarstwa (o czym pisałam na blogu parę miesięcy temu), to poszłam za ściągą jak w dym. I się nie zawiodłam. Dzięki, Aga :)

wtorek, 10 września 2013

Przystanek Kajetany

Jesteśmy.
Jutro zabieg. Jednak mała (?) zmiana planu. Zamiast drenażu (płyn jest, ale jakby go nie było i to tylko w jednym uchu), wycięcie trzeciego migdałka.
Wyniki tympanometrii były zadowalające, ale pani doktor zajrzała przez nos szybko i sprawnie, coś ujrzała i zadecydowała o zabiegu na migdałka. To teraz Julek nie będzie już marzył o niebieskich.
Nie nadążałam. Szybciej mówiła od uciekającego Julka w stronę drzwi.
Obchodu nie było. Będzie rano. Dopytam.
Bilans dnia.
Krzyś gorączkuje bez mamy, Julek śpi obok mamy.
Z poziomowego parkingu nie skorzystałam. Wjazdy i zjazdy węższe od kanalików usznych Julka.
Zaliczyłam zderzenie z sosną (nie widziałam jej, normalnie jej nie widziałam) przy cofaniu na innym parkingu.
Wtaszczyłam liczne torby i o żadnej nie zapomniałam.
Zgubiłam jakiś kilogram biegając za wszędobylskim, nad wyraz pobudzonym Julkiem.
Na własne oczy widziałam, jak zaczepia z uśmiechem obce baby. I idzie z nimi za rękę, nie patrząc za mną w ogóle. Cygańskie dziecko.
Urok Julka mnie powala.
Tęsknota za Krzysiem rozrywa.

poniedziałek, 9 września 2013

Matka W Biegu

Poczekalnia w przychodni.
Wpada matka z jednym dzieckiem na ręku, torbą przez ramię i drugą na ramieniu - tym samym - które utrzymuje dziecko. Przed nią kilkuletni chłopiec. Matka nieprzytomnie rozgląda się po poczekalni. - Nie ma, no nie ma tej torby.
- A której? - pyta rezolutnie chłopiec.
- Czy jest ktoś u pani doktor? - pyta kobieta.
- Tak. - słyszy. Myśli gorączkowo, co było w tej torbie i czy będzie bardzo szkoda, jak się nie znajdzie.
- A co było w tej torbie? - pyta chłopiec.
- Pampersy, picie. Musimy poczekać. Jestem prawie pewna, że ją zabrałam z gabinetu. - myśli głośno.
- Ale którą torbę szukamy? - dopytuje chłopiec. - Tę, którą masz na ramieniu?
Uśmiech.
To byłam ja. Hilary w spódnicy. Matka Polka w biegu. Nieprzytomna. Planująca.
Julek jedzie do Kajetan.
Krzyś choruje w domu. Ma zapalenie gardła i kiepski nastrój.
Chciałabym się móc rozdwoić, a tu nie da rady.

niedziela, 8 września 2013

Piłka nożna

Piękna była dzisiaj niedziela.
U nas jakaś nerwowa. Każdy odstawił solówkę poirytowania. Nie wgłębiam się w przyczyny. Dopiero popołudniu, po obiedzie, dla złagodzenia kolców i stępienia pazurków pojechaliśmy na plac zabaw. Każdy ze swoim sprzętem.
Krzyś z piłką, Julek z samochodzikiem, Radek z przydasiową torbą, ja z uśmiechem na bakier.
Boisko było puste. Zrobiło się nasze.
Najpierw towarzystwo trzymało się swoich solówek. A potem nawet się zgrało. W piłkę.
I poszło sobie miło popołudnie.
A jutro Julek nie jedzie do przedszkola. Wiozę go do pediatry po ostatnie zaświadczenie do Kajetan. Na tak albo na nie. Julek po katarze sprzed dwóch tygodni pokasłuje przelotnie, mokro i tylko w dzień. Poza tym w dobrej formie. Niech lekarz osłucha, obejrzy wyniki morfologii (leukocyty ciut poniżej normy) i zdecyduje. Ja tam glejt - jakikolwiek by nie był - potrzebuję. Bo jak na nie, to do Kajetan we wtorek z rana posłańcem słać muszę. Faks mój przyjaciel.
Jak na tak, to wyruszamy we wtorek, żeby o 14.00 znaleźć się na izbie przyjęć.
Wolę ten zabieg mieć za sobą.

Każdy sobie.

Bramkę atakować można w różny sposób.

Tu na przykład w sposób tradycyjny.

Coś na kształt wspólnej gry.

Julek przejmuje podanie.

I wyłącza się z gry.

Zawodnik niesubordynowany.

Ale zadowolony.

Wraca do gry.

I goool byłby, gdyby nie Krzyś obrońca. :)