Mamy
komplet badań. Z których nic nie wynika. Znaczy wynika, że Julek nie ma
pasożytów, krwi, bakterii w kale, wszystkie narządy w jamie brzusznej (żołądek,
wątroba, trzustka, jelita) działają w porządku. Powtórzone badania w kierunku celiakii
(z krwi) są ujemne (znaczy dobre).
Dowiedziałam
się od bardzo-mądrego-acz-aroganckiego lekarza, że o biegunce można mówić
wtedy, gdy następuje utrata wagi, a Julka waga jest unormowana, z lekką
tendencją wzrostową i między jedną wizytą w szpitalu a drugą dał mi zadanie domowe, żebym
sobie poczytała o biegunce pędraków. Zgrzytnęłam zębami na takie dictum. W domu
lekcję odrobiłam. Może i Julek łapie się na tę przypadłość i niezrównoważona
dieta (z przewagą węglowodanów nad tłuszczami) wpływa na stolce luźnej
konsystencji, które ostatnimi jednakowoż czasy nabrały walorów właściwych. Do szpitala
przed wypisem dostarczyłam trzydniowy zapis tego, co Julek je i pije z dokładnym
podaniem godziny spożywanych posiłków, składu
oraz rzeczywistej ilości spożycia.
Reasumując:
- dietę bezmleczną wstrzymaliśmy (Julek wypija
hektolitry mleka, jakby chciał nadrobić czas bezmleczny);
- czekamy na sygnał od dietetyka, który na podstawie trzydniowego
skanu diety Julka, podpowie, czego jest za dużo, czego za mało i jak
konstruować posiłki, żeby dieta była najlepiej zrównoważona;
- liczymy, że obecne stolce zaprzyjaźnią się z Julkiem na
stałe;
- bez spinania się (=żadnych na razie sukcesów) zachęcamy
Julka do korzystania z nocnika w chwilach jego nadmiernego skupienia. ;)
PS
Jestem przewrażliwioną/nadgorliwą matką?