sobota, 29 marca 2014

U dentysty (1)

Julek nie wiedział co się święci. Ja byłam bardziej świadoma.
Jechaliśmy wczoraj na przegląd zębów. Ładniutkich, bielutkich, julkowych, z czterema punkcikami próchnicy. Wstrętna potwora dotarła i tutaj. No, ale jakże nie miała. Pięknie zaproszona przez czekoladki, krówki i inne słodkości. Plus niechęć do szczoteczki i pasty. Moje boje z myciem zębów Julka mogłabym rozpisać na odcinki satyry i groteski z thillerem w tle.
Dopiero w ostatnich tygodniach Julek pięknie zaczął współpracować, buzię trzyma szeroko otwartą i śpiewa aaaa w duecie ze mną. Myję, szoruję, jak chcę. Trochę za późno.
Pani dentystka potwierdziła początki próchnicy.
A że Julek siedział na moich kolanach, otwierał buzię i współpracował, postanowiłyśmy spróbować.
Pierwsze borowanie poszło dobrze, na drugie Julek przecząco kiwał głową, na trzecie - ostatnie doczyszczające - ledwo się zgodził. Ale poszło! Udało się!
Julek wrócił z wyleczoną czwórką. Pięknie zaplombowaną.
Pozostały jeszcze trzy.
Za dwa tygodnie Julek będzie już wiedział, co się święci. Ja jeszcze bardziej świadoma...
Ciąg dalszy nastąpi.

piątek, 28 marca 2014

Coś na plus

Przerośnięte niemowlęctwo u Julka ma jakiś plus.
Mogę go bezkarnie poddawać zmasowanym pieszczotom. Ku obopólnej uciesze.
Bezcenne.

wtorek, 25 marca 2014

Bywa że zakłuje

Siedzimy po basenie, Krzyś wsuwa kanapkę z serem (obowiązkowo musi być!). Obserwuje rozgrywkę w bilard. Przysiada się chłopiec. Pucołowaty, niebieskie oczy, blond czupryna.
Obserwują od teraz razem. Krzyś komentuje. Chłopiec za nim. Wpatrzony w Krzysia jak w święty obrazek. Autorytet starszego działa jak magnes. Nawet nie wiem, w którym momencie Krzyś pyta chłopca o wiek. Ten odpowiada, że ma trzy, a nawet trzy i pół. Gadają dalej.
Właściwie pomalować mu oczy na brązowo, Julkowi odjąć dodatkowy chromosom i spełnia się sen.
Julek bez zespołu.
Julek chłopcem z basenu.
Zwyczajne rodzeństwo.
Takie kiedyś w zasięgu ręki, a tak nieosiągnięte.
Zabolało.

niedziela, 23 marca 2014

Między braćmi

Między braćmi bywa różnie. Dominuje rywalizacja. Podkręcana głównie przez Krzysia, który gdy tylko wyłapie intensywniejsze zainteresowanie Julkiem, zaczyna psocić, paskudnie psocić. Osiąga efekt skupienia uwagi. Wcale nie miłej.
Bywa, że Krzyś stosuje chwyty poniżej pasa. I wtedy mają miejsce pogadanki dydaktyczne. Te oddziaływują na winowajcę przez dzień, dwa, w porywach do trzech. Krzyś łagodnieje i bardziej świadomie reaguje na upomnienia.
Julek też do świętych nie należy i bywa wobec Krzysia zaczepny. Znienacka zaatakuje, ręką klepnie, próbuje zepchnąć z kanapy, bo jaśnie chłopcu przeszkadza obecność brata. To nierzadko pokłosie zachowań Krzysia, które Julek rejsetruje znakomicie i jeszcze lepiej naśladuje, zwykle ze swoimi modyfikacjami.
Bywają też chwile takie, gdy razem biegają wokół stołu, pokrzykują, uskuteczniają zapasy, ale z taką radością i lubieniem wzajemnym, że oddycham lekko. Z uśmiechem.
Łapię równowagę.

Husqvarna T 200 Compact Pro

piątek, 21 marca 2014

Światowy Dzień Zespołu Downa

Chodzę ostatnio obrażona na zespół Downa u Julka. Wkurza mnie swoją nieprzewidywalnością. Mierzi niewerbalną komunikacją.
I jak ja mam świętować Światowy Dzień Osób z Zespołem Downa?
Zamilknę.
Niech dzisiaj za mnie piszą film i obrazysesja zdjęciowa pewnej modelki.
A jak macie inne zdjęcia, filmy, podzielcie się nimi.
Podzielcie się normalnością w wymiarze 3.21.

czwartek, 20 marca 2014

Z wynikami u neurologa

tyk-tyk, tyk-tyk, tyk-tyk
Słyszę jak tyka, mam ją w tyle głowy, odkąd Julek przywlekł ze sobą zespół Downa, a ja zaczęłam zgłębiać podstępną stronę tej (nie)wartości dodanej.
Po dzisiejszej wizycie u neurologa tykanie wibruje we mnie mocno, nie mogę go zagłuszyć codziennością.
Zapis eeg wskazuje na pojedyncze, krótkie, sekundowe wyładowania.
My nie zaobserwowaliśmy do tej pory żadnych omdleń, zawieszeń, drgawek, przewracania gałkami ocznymi. Nic.
Według pani doktor tak krótkie wyładowania nie objawiają się na zewnątrz.
Według pani doktor nie można stwierdzić u Julka padaczki, skoro nie występują kliniczne objawy.
Ale według pani doktor trzeba go obserwować.
Kolejne eeg w lipcu.
Słyszałam, że są dwa uda. Albo się uda albo nie uda.
Wyładowania miną albo zamienią się w pełnoobjawową padaczkę.
Nie śmiałam zapytać, jaki kierunek przybierają - z doświadczenia pani doktor - takie przypadki.
Zostałam zaopatrzona w wytyczne, skierowanie na badanie i numer telefonu na oddział neurologii na wszelkie gdyby.
Tyk-tyk, tyk-tyk, tyk-tyk....
Głowa Julka została zaanektowana przez dodatkowy chromosom.
Moja przez galopujące myśli.
A wielka niewiadoma, jaśnie pani niepewność sobie tyka.


niedziela, 16 marca 2014

Gotowanie na parze

Z pewnym niepokojem, żeby nie napisać irytacją, podchodzę do "nadobowiązkowych" konkursów, które serwuje przedszkole, jak się domyślam - już niebawem szkoła. Trudno mi wcisnąć w rozplanowane co do minuty zajęcia, obejmujące wyjścia, dojazdy i powroty, robienie konkursowych, najczęściej plastycznych prac. No i mam do dyspozycji moce przerobowe dwóch facetów, z których jeden nie przejawia talentów rysunkowych, choć pochwalić muszę, że gotowce koloruje precyzyjnie, czysto i do końca, a drugi delikwent pozostaje w sferze abstrakcji. Całkowitej i głuchej na moje sugestie.
I tym razem zgrzytnęłam w sobie zębami, gdy płacąc za przedszkole, zostałam zarzucona plikiem zadań konkursowych o szczytnym haśle: "Mamo, tato, pij wodę". Uśmiech pań, zgłoszenie, asertywność na zerze. Wzięłam.
Była luka. Wielka, nudna, godna wypełnienia.
Krzyś od czwartku w zawieszeniu między chorym a wyzdrowiałym, bez gorączki, ale i nadwyżki energii, snujący się po domu, w telewizor za wiele wgapiający. Julek niezdecydowany rozchorować się na full, czy wrócić do zdrowia i siebie.
Zaczęliśmy więc rysować, kolorować, gadać o wodzie i jej braku. Poszło nawet dobrze.
Dziś kolejne zadanie znów wykonaliśmy razem. Gotowanie na parze.
Wyjęłam pokryty kurzem specjalny gar (tak na marginesie wygrany półtora roku temu w zakątkowym konkursie na bloga 2012 roku) i postanowiłam go wreszcie użyć (unikam przedmiotów, których nie można wsadzić do zmywarki). Krzyś obrał jedną marchewkę, resztę ja i ugotowaliśmy zdrowo na parze. Nie zilustruje naszych poczynań. Od czego jest aparat? Krzyś robił portrety marchewce w każdej odsłonie, ja Krzysiowi i marchewce. Wydrukujemy, wytniemy i wykleimy na kartce, która stanie się jedną z wielu w "Wodnym albumie". Ufff...
Wyjmując gar do gotowania na parze, pomyślałam, że na wszystko przychodzi właściwy, akuratny czas.
Na tę koszmarną drucianą antenę, "dekorującą" półkę z książkami w pokoju pewno w końcu też. ;)