Z pewnym niepokojem, żeby nie napisać irytacją, podchodzę do "nadobowiązkowych" konkursów, które serwuje
przedszkole, jak się domyślam - już niebawem szkoła. Trudno mi wcisnąć w
rozplanowane co do minuty zajęcia, obejmujące wyjścia, dojazdy i powroty, robienie konkursowych, najczęściej plastycznych prac. No i mam do dyspozycji moce przerobowe dwóch facetów, z których jeden nie przejawia talentów rysunkowych, choć pochwalić muszę, że gotowce koloruje precyzyjnie, czysto i do końca, a drugi delikwent pozostaje w sferze abstrakcji. Całkowitej i głuchej na moje sugestie.
I
tym razem zgrzytnęłam w sobie zębami, gdy płacąc za przedszkole,
zostałam zarzucona plikiem zadań konkursowych o szczytnym haśle: "Mamo,
tato, pij wodę". Uśmiech pań, zgłoszenie, asertywność na zerze. Wzięłam.
Była luka. Wielka, nudna, godna wypełnienia.
Krzyś
od czwartku w zawieszeniu między chorym a wyzdrowiałym, bez gorączki,
ale i nadwyżki energii, snujący się po domu, w telewizor za wiele
wgapiający. Julek niezdecydowany rozchorować się na full, czy wrócić do
zdrowia i siebie.
Zaczęliśmy więc rysować, kolorować, gadać o wodzie i jej braku. Poszło nawet dobrze.
Dziś kolejne zadanie znów wykonaliśmy razem. Gotowanie na parze.
Wyjęłam
pokryty kurzem specjalny gar (tak na marginesie wygrany półtora roku
temu w zakątkowym konkursie na bloga 2012 roku) i postanowiłam go
wreszcie użyć (unikam przedmiotów, których nie można wsadzić
do zmywarki). Krzyś obrał jedną marchewkę, resztę ja i ugotowaliśmy zdrowo na
parze. Nie zilustruje naszych poczynań. Od czego jest aparat? Krzyś robił
portrety marchewce w każdej odsłonie, ja Krzysiowi i marchewce. Wydrukujemy, wytniemy i wykleimy
na kartce, która stanie się jedną z wielu w "Wodnym albumie".
Ufff...
Wyjmując gar do gotowania na parze, pomyślałam, że na wszystko przychodzi właściwy, akuratny czas.
Na tę koszmarną drucianą antenę, "dekorującą" półkę z książkami w pokoju pewno w końcu też. ;)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
To wspaniale, gdy chłopcy uczą się pracy w kuchni.Z pewnością zaprocentuje im to w życiu.
OdpowiedzUsuńalat:):)
Smacznego! :)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, czy takie smaczne. Marchewkę wsunęłam ja i Krzyś, ale ten to chyba z rozpędu, bo sam szykował i chciał spróbować. Radek i Julek ominęli szerokim łukiem, wsuwając z talerza tylko kotleta i ziemniaki. Taka karma. ;)
UsuńCoś wiem o "smakowitości" potraw gotowanych na parze. Z racji tego, że zjadam tylko ja(i to z przekonania a nie z lubienia)parowar też się u nas nie napracuje. Ale tu liczy się współudział w tworzeniu i jednak Krzyś zjadł ;-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, cenię sobie to Krzysia pełne zaangażowanie od obrania marchewki po wpałaszowanie jej już ugotowanej na parze. :)
Usuń