środa, 16 maja 2012

Stoicki spokój

Na poniedziałek miałam wypisany urlop, żeby pojechać z Julkiem do przychodni przyszpitalnej na Litewskiej. Na tydzień przed zabiegiem miał mieć zrobione badania krwi i wywiad z anestezjologiem. Nie pojechałam, bo zagościła u nas jelitówka. Julka nie tknęła.
W ubiegłą środę rehabilitant Julka umówił kolejne spotkanie na 23 maja. Teściowie zapomnieli, że Julek będzie po zabiegu i nie przyjedzie. Gdy mama przekazywała mi tę wiadomość, w pierwszym odruchu miałam dzwonić do OWI i przekładać wizytę, ale uznałam, że lepiej będzie poczekać.
To nie siódmy zmysł nawet. Ja się już nauczyłam, że pewnych terminów nie należy ruszać, a do innych nie przywiązywać się zanadto. Przy tym nieustannie uczę się nie denerwować, gdy życie wymaga ode mnie weryfikacji planów, a jego zmienne wywołują niekoniecznie mój uśmiech. Uelastyczniam się, dopasowuję. To, co mogę zmienić, zmieniam.
Wczoraj odebrałam telefon ze szpitala. Termin zabiegu Julka został przesunięty na wtorek 29 maja.
Efekt jest taki, że dzieciaka nie kłuto mi niepotrzebnie (wyniki badań ważne są tylko tydzień przed zabiegiem), rehabilitacja w przyszłą środę czeka nieporuszona na swoją kolej, a Julek może spokojnie wykichać się (na zdrowie).

wtorek, 15 maja 2012

Balonowa frajda

Są pewne sprawy, które niezmiennie bawią i cieszą dzieci. Na przykład bańki mydlane, wodą lanie, czy balony. U nas niedzielny poranek wypełniły balony. Długie, z których można różne kształty i przedmioty robić. Najszybciej wychodziły kiełbaski. I to wcale nie z instrukcji. ;)
Każdy miał swoją radość. Julek z gryzienia, Krzyś z pompowania, Radek i Monia z kreowania.
Kiedy metodą prób i błędów wyszedł spod sprawnych rąk kreatorów kwiatek, większość balonów była już popękana, pogryziona i podeptana. :)) Największym jednak powodzeniem cieszyły się skrzydła motyla, który został zmutowany z komarem chyba, bo Krzyś biegał (fruwał) i straszył:
- Mam wypijaczkę krwi! Ugryzłem Cię.
Frajda na całego. Dla każdego.






poniedziałek, 14 maja 2012

Niedziela w jelitowie

Można sobie planować.
Mieliśmy szczególnego gościa w weekend. Monia, która mieszka za morzami, lasami i górami, przyjechała na wakacje do Polski. Nie widziałyśmy się cztery lata. Krzysia „oglądała” wtedy w zaokrągleniu mojego brzuchu, Radka nie miała okazji, Julek był dopiero w planach.
W sobotę dojechała Sola z dziewczynkami i wreszcie mogłyśmy usiąść obok siebie we trzy. Nie żebyśmy się nagadały. Rodzinka wymaga uwagi. ;)
W niedzielę wesoły poranek. Tylko mnie jakoś niedobrze. Za dużo zjadłam wieczorem – pomyślałam. Ale to niedobrze najpierw wymusiło na mnie położenie się, a za chwilę uzewnętrznienie się żołądka. Potem poszło już jak lawina. Radek, Krzyś, Sola, dziewczynki.
Wyspą niejelitowej szczęśliwości okazali się Monia i Julek. Na szczęście.
Noc trudna, więcej nie niż przespana. Krzysiowi o drugiej odpuściło. Radek nawet zjadł banana. Ja bawiłam się w sanitariuszkę.
Teraz jest lepiej. I smutniej. Monia pojechała. Radek z Krzysiem leżą, ale bez zwrotów akcji. Julek trzyma się swojego apetytu. Nie oddaje tego, co zjadł.
Nie pojechałam dziś z nim na badania przed zabiegiem (krew i wizyta u anestezjologa). Raz, że starsi chłopcy wymagali mojej opieki, dwa – chcę poczekać i zobaczyć, czy nie wykluje się choroba. Chyba że to nie wirus, tylko zatrucie. A taki miły i bez zakłóceń miał być to weekend. 


piątek, 11 maja 2012

Palące gotowanie

Coś się zmieniło. Pomyślałam wczoraj szykując obiad.
Wyglądało to mniej więcej tak. Na patelni smażą się kotlety. W piekarniku dochodzą frytki. Julek kręci się pod moimi nogami. Krzyś na naszym placu zabaw. Gasi pożar (fascynacja strażą pożarną weszła w fazę identyfikacji). Obieram warzywa. W połowie rzucam, żeby ratować Julka, który na stojaka rozhuśtał taboret. Łapiąc go w locie, rejestruję, że Krzyś zniknął mi z zasięgu wzroku (okno kuchni wychodzi na taras i ogrodowy plac zabaw właśnie). Biegnę do okna w salonie, Julka zostawiając w kuchni (błąd!). Krzyś włazi na płot. Wołam: - Złaź z tego płotu! Coś się wywraca w kuchni. Biegiem z powrotem. Szafka pod zlewozmywakiem otwarta, kosz na śmieci z zawartością na podłodze, Julek obok na pupie. Chwytam Julka (przeciągle protestującego), ściągam z palnika patelnię (coś zanadto skwierczy), biegnę do Krzysia. Warzywa czekają. Ten ciągle na płocie. Wołam: - Złaź natychmiast! Pali się w kuchni! Skutkuje. Leeeci mój strażak. Wpada do kuchni, ale po drodze zamienia ochotę gaszenia pożaru na pragnienia. – Mama, pić! – woła od progu i chwyta zamaszyście stojący na blacie sok w kartonie. Wywraca dzbanek z wodą przegotowaną, która ciurkiem leje się na podłogę. Lep na Julka. Już jest przy/w kałuży. Cap go pod paszki i hyc do łóżeczka. Nie słyszę. Nie słyszę protestu.
Wodę wycieram. Bajkę dla Krzysia włączam. Kotlety dosmażam. Warzywa doobieram. Frytki przypalam. Rosół wstawiam.
Gdy odbieram telefon, słyszę: - Co ty taka zdyszana jesteś?
Moniu, jak ja się cieszę, że jutro się spotkamy! :)

niedziela, 6 maja 2012

Gorzka czekolada

Niedawno Julek miał powodzenie wśród obcych dziewczyn. Otoczyły go wianuszkiem. Średnia wieku trzy i pół roku. Julek zadowolony siedział na miękkiej wykładzinie boiska, a dziewczynki nachylały się nad nim. Dotykały jego policzków, zagadywały, chciały brać na rączki. Był dla nich atrakcją jak duża lalka-dzidziuś, która siedzi, uśmiecha się, gaworzy i jeszcze sama rączki wyciąga.
Dzidziusiowatość Julka. Tkwi w nim słodko i wygodnie. Ustąpi, gdy z zakamarków głowy wyjdzie świadomość Julka. A ta jest jak Ent. Zagadkowa, głęboko ukryta i niespieszna. Oczy Julka patrzą, widzą, ale nie wiedzą. Radość to śmiech; zadowolenie - uśmiech; złość, zmęczenie, rozdrażnienie, głód - płacz. Proste, pozawerbalne przekazy. Kontakt wzrokowy na krótko. Rączki wyciągnięte do połowy. Pamiętam półtorarocznego Krzysia. Jest ogromna przepaść rozwojowa między moimi chłopakami, która nie wynika z indywidualnych predyspozycji, ale z dodatkowego chromosomu u młodszego.
Ogarnia mnie momentami zwątpienie. Radek mówi wtedy: - Julek świetny jest! Zobacz, jaki z niego kumpel. Nauczę go kosić trawę. Będzie z nami, jak Krzyś pójdzie w świat.
Radość z mojego Julka ma czasem gorzki smak. Czasem też przelotnie pada.

środa, 2 maja 2012

Bez komentarza

Poranek. Ciepły i słoneczny. Nie spieszymy się nigdzie. Chłopcy z nami w łóżku. Rytuał przytulańców, całusów i kuksańców trwa. Krzyś pieszczotliwie dotyka policzka Julka. Za chwilę mówi: - Juleczek jest jeszcze dzidziusiem, bo jest taki miękki.
- Jest miękki, bo ma zespół Downa, mięśnie Julka nie są mocne, dlatego właśnie jeździmy z nim na rehabilitację. – słyszę siebie. Moje wyjaśnienia są niewypałem. Krzyś ich w tym momencie nie potrzebuje. Odkrywa inność Julka tak jak i to, że słońce zachodząc chowa się za horyzontem, a kałuże robią się po deszczu. To są fakty dla Krzysia. One nie wymagają komentarza.

wtorek, 1 maja 2012

Buszowanie nie w trawie

Zaliczyliśmy wczoraj Warszawę. Zaczęliśmy od przyszpitalnej przychodni chirurgicznej na Litewskiej. Cel główny naszej wyprawy – ostateczne ustalenie, co dalej z lewym jądrem Julka, które niepoprawnie tkwi w kanale pachwinowym i bez zabiegu ani rusz. Wyznaczono nam termin na 21 maja. Nie zdążyłam się rozdenerwować, bo Krzyś wtrącał swoje trzy grosze i trzeba było nakarmić głodnego Julka, a potem ruszyć na obiecany plac zabaw.
Zabrałam chłopaków na Odyńca. Zaparkowałam, weszliśmy do parku. Zdziwiłam się, że park taki uporządkowany i bardzo miejski, a plac zabaw mały. Ostatnio byłam tu kilka dobrych lat temu, gdy dziewczynki mojej przyjaciółki były w wieku Krzysia i miejsca do zabawy było co niemiara. Hmmm, pewno i tu przemeblowanie zrobili - pomyślałam. Krzyś zadowolony, bo poznał chłopca w swoim wieku. Julek też, bo zapoznał się z karuzelą. I pewno tkwiłabym w swojej nieświadomości, gdyby nie lody. Pamiętałam, że całkiem dobra lodziarnia była przed wejściem do parku. Gdy znaleźliśmy się przed bramą, zrozumiałam, że Park Dreszera pomyliłam z ogródkiem jordanowskim. Nie było wyjścia - takiego placu zabaw mój starszy syn nie przegapi. Tak, jordanek to jest to, co Krzysie lubią najbardziej. :)

Julek i karuzela. Ale fajnie było nią kręcić.

Zjeżdżalnia w parku Dreszera może być, ale ...

 ... piramida ze sznurków w ogródku jordanowskim to jest właściwe wyzwanie! :)

Tylko właściwie po co jordanek, skoro podobne atrakcje pod nosem, w domu są. ;)

Gdy Krzyś buszował, Julek w kimkę uderzał.