Mieliśmy szczególnego gościa w weekend. Monia, która mieszka za morzami, lasami i górami, przyjechała na wakacje do Polski. Nie widziałyśmy się cztery lata. Krzysia „oglądała” wtedy w zaokrągleniu mojego brzuchu, Radka nie miała okazji, Julek był dopiero w planach.
W sobotę dojechała Sola z dziewczynkami i wreszcie mogłyśmy usiąść obok siebie we trzy. Nie żebyśmy się nagadały. Rodzinka wymaga uwagi. ;)
W niedzielę wesoły poranek. Tylko mnie jakoś niedobrze. Za dużo zjadłam wieczorem – pomyślałam. Ale to niedobrze najpierw wymusiło na mnie położenie się, a za chwilę uzewnętrznienie się żołądka. Potem poszło już jak lawina. Radek, Krzyś, Sola, dziewczynki.
Wyspą niejelitowej szczęśliwości okazali się Monia i Julek. Na szczęście.
Noc trudna, więcej nie niż przespana. Krzysiowi o drugiej odpuściło. Radek nawet zjadł banana. Ja bawiłam się w sanitariuszkę.
Teraz jest lepiej. I smutniej. Monia pojechała. Radek z Krzysiem leżą, ale bez zwrotów akcji. Julek trzyma się swojego apetytu. Nie oddaje tego, co zjadł.
Nie pojechałam dziś z nim na badania przed zabiegiem (krew i wizyta u anestezjologa). Raz, że starsi chłopcy wymagali mojej opieki, dwa – chcę poczekać i zobaczyć, czy nie wykluje się choroba. Chyba że to nie wirus, tylko zatrucie. A taki miły i bez zakłóceń miał być to weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz