Na poniedziałek miałam wypisany urlop, żeby pojechać z Julkiem do przychodni przyszpitalnej na Litewskiej. Na tydzień przed zabiegiem miał mieć zrobione badania krwi i wywiad z anestezjologiem. Nie pojechałam, bo zagościła u nas jelitówka. Julka nie tknęła.
W ubiegłą środę rehabilitant Julka umówił kolejne spotkanie na 23 maja. Teściowie zapomnieli, że Julek będzie po zabiegu i nie przyjedzie. Gdy mama przekazywała mi tę wiadomość, w pierwszym odruchu miałam dzwonić do OWI i przekładać wizytę, ale uznałam, że lepiej będzie poczekać.
To nie siódmy zmysł nawet. Ja się już nauczyłam, że pewnych terminów nie należy ruszać, a do innych nie przywiązywać się zanadto. Przy tym nieustannie uczę się nie denerwować, gdy życie wymaga ode mnie weryfikacji planów, a jego zmienne wywołują niekoniecznie mój uśmiech. Uelastyczniam się, dopasowuję. To, co mogę zmienić, zmieniam.
Wczoraj odebrałam telefon ze szpitala. Termin zabiegu Julka został przesunięty na wtorek 29 maja.
Efekt jest taki, że dzieciaka nie kłuto mi niepotrzebnie (wyniki badań ważne są tylko tydzień przed zabiegiem), rehabilitacja w przyszłą środę czeka nieporuszona na swoją kolej, a Julek może spokojnie wykichać się (na zdrowie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz