Zaliczyliśmy wczoraj Warszawę. Zaczęliśmy od przyszpitalnej przychodni chirurgicznej na Litewskiej. Cel główny naszej wyprawy – ostateczne ustalenie, co dalej z lewym jądrem Julka, które niepoprawnie tkwi w kanale pachwinowym i bez zabiegu ani rusz. Wyznaczono nam termin na 21 maja. Nie zdążyłam się rozdenerwować, bo Krzyś wtrącał swoje trzy grosze i trzeba było nakarmić głodnego Julka, a potem ruszyć na obiecany plac zabaw.
Zabrałam chłopaków na Odyńca. Zaparkowałam, weszliśmy do parku. Zdziwiłam się, że park taki uporządkowany i bardzo miejski, a plac zabaw mały. Ostatnio byłam tu kilka dobrych lat temu, gdy dziewczynki mojej przyjaciółki były w wieku Krzysia i miejsca do zabawy było co niemiara. Hmmm, pewno i tu przemeblowanie zrobili - pomyślałam. Krzyś zadowolony, bo poznał chłopca w swoim wieku. Julek też, bo zapoznał się z karuzelą. I pewno tkwiłabym w swojej nieświadomości, gdyby nie lody. Pamiętałam, że całkiem dobra lodziarnia była przed wejściem do parku. Gdy znaleźliśmy się przed bramą, zrozumiałam, że Park Dreszera pomyliłam z ogródkiem jordanowskim. Nie było wyjścia - takiego placu zabaw mój starszy syn nie przegapi. Tak, jordanek to jest to, co Krzysie lubią najbardziej. :)
Julek i karuzela. Ale fajnie było nią kręcić.
Julek i karuzela. Ale fajnie było nią kręcić.
... piramida ze sznurków w ogródku jordanowskim to jest właściwe wyzwanie! :)
Tylko właściwie po co jordanek, skoro podobne atrakcje pod nosem, w domu są. ;)
Gdy Krzyś buszował, Julek w kimkę uderzał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz