Miesiąc z segregacją śmieci.
Pierwsze miejsce w produkcji śmieci zajmuje u nas plastik. Drugie papier. Trzecie - szkło i metalowe odpady.
Gdyby nie pampersy Julka (te będą nam towarzyszyć jeszcze rok co najmniej), worki z niesortem miałyby ostatnie miejsce, a tak plasują się ex aequo z papierem. No ale odkąd mieszkamy na wsi, mamy kompostownik, który przejmuje odpady organiczne produkowane w ilościach tych samych co plastik.
Dla chłopaków segregacja śmieci i filmy 3D będą tym, czym dla mnie wynoszenie śmieci w kuble wyłożonym gazetą i analogowy świat.
Krzyś opanował segregowanie od zaraz. Julek pracuje nad tym. Na razie wrzuca wszystko do jednego wora. Rośnie nam zwolennik równości.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
wtorek, 30 lipca 2013
niedziela, 28 lipca 2013
Uffff jak gorąco
Raaatuunkuuuu, gdzie cień?!!!
Gdzie ta najcudowniejsza temperatura dwadzieścia i trochę na plusie?
Rozpływam się, tępieję, mózg odmawia mi współpracy.
A jeszcze dla spragnionych kompot ugotowałam, dla poszukujących łakoci szarlotkę upiekłam, a na obiad racuchy z jabłkami usmażyłam (na deser stertę prania wyprasowałam). Bo nasza jabłoń nijak rozkwitła, jabłek niby mieć nie miała, a te ciągle pac-pac spadają. No to mi się ich żal zrobiło.
Za to chłopcy w ten gorąc świetnie się odnaleźli. Przeprosili się ze starą muszelką i cały dzień się w niej moczyli. Przegryzając ten upał arbuzem. I po co ja ten kompot gotowałam? ;)
Gdzie ta najcudowniejsza temperatura dwadzieścia i trochę na plusie?
Rozpływam się, tępieję, mózg odmawia mi współpracy.
A jeszcze dla spragnionych kompot ugotowałam, dla poszukujących łakoci szarlotkę upiekłam, a na obiad racuchy z jabłkami usmażyłam (na deser stertę prania wyprasowałam). Bo nasza jabłoń nijak rozkwitła, jabłek niby mieć nie miała, a te ciągle pac-pac spadają. No to mi się ich żal zrobiło.
Za to chłopcy w ten gorąc świetnie się odnaleźli. Przeprosili się ze starą muszelką i cały dzień się w niej moczyli. Przegryzając ten upał arbuzem. I po co ja ten kompot gotowałam? ;)
środa, 24 lipca 2013
Czterolistna
Szukałam jej całe życie
i nie znalazłam. Zaczęłam powątpiewać, czy w ogóle istnieje.
Krzyś nachylił się, rozgarnął trawę i znalazł. Bez większego wysiłku.
Czterolistną koniczynkę.
Kiedyś wierzyłam w moc działania takich amuletów, szczęśliwych zrządzeń losu. Było ich niewiele, na chwilę działały. Szukałam więc, pokonując pagórki, góry i liczne niziny swojego życia, spadając z wysoka i pławiąc się w przelotnych szczęściach.
Wreszcie zrozumiałam, że bycie szczęśliwym ode mnie zależy.
No to jestem sobie szczęśliwa. Nadal pokonując pagórki, góry i liczne niziny.
Dla niedowiarków dowód
;)
Krzyś nachylił się, rozgarnął trawę i znalazł. Bez większego wysiłku.
Czterolistną koniczynkę.
Kiedyś wierzyłam w moc działania takich amuletów, szczęśliwych zrządzeń losu. Było ich niewiele, na chwilę działały. Szukałam więc, pokonując pagórki, góry i liczne niziny swojego życia, spadając z wysoka i pławiąc się w przelotnych szczęściach.
Wreszcie zrozumiałam, że bycie szczęśliwym ode mnie zależy.
No to jestem sobie szczęśliwa. Nadal pokonując pagórki, góry i liczne niziny.
wtorek, 23 lipca 2013
Bariera przełamana
Taras,
godziny mocno popołudniowe. Jemy obiado-kolację. Julek wsuwa swoją porcję z zapałem. Krzyś gada. Radek rozlewa do kubków kefir i stawia je w bezpiecznej
odległości. Nasza młodsza latorośl ma przypadłość uporczywą, irytującą i
ścierolubną. W ułamku sekundy chwyta cokolwiek z płynem i wylewa. Na stół.
Kubek z kefirem poza zasięgiem rąk Julka. Te operują widelcem wprawnie. Kurczak z ogórkiem to dobra kolacja.
Nagłe spojrzenie, błyskawiczne wyciągnięcie tułowia i kefir rozlany. Refleks nasz przy Julku kuleje. O nie, gagatku, tak nie będziemy się bawić! Bach pod pachy, myk do pokoju i do łóżeczka. Kara.
Wracam. Siadam. Nie zdążyłam się rozsiąść, gdy w drzwiach staje Julek.
– He! – wydaje triumfalny okrzyk i siada sobie przy stole, jakby kefiru nie było.
My oczy taaak. Znaczy w słup.
Wylazł. Normalnie wylazł z łóżeczka.
Technikę odzyskiwania wolności rozpracował do najmniejszej deseczki.
Kubek z kefirem poza zasięgiem rąk Julka. Te operują widelcem wprawnie. Kurczak z ogórkiem to dobra kolacja.
Nagłe spojrzenie, błyskawiczne wyciągnięcie tułowia i kefir rozlany. Refleks nasz przy Julku kuleje. O nie, gagatku, tak nie będziemy się bawić! Bach pod pachy, myk do pokoju i do łóżeczka. Kara.
Wracam. Siadam. Nie zdążyłam się rozsiąść, gdy w drzwiach staje Julek.
– He! – wydaje triumfalny okrzyk i siada sobie przy stole, jakby kefiru nie było.
My oczy taaak. Znaczy w słup.
Wylazł. Normalnie wylazł z łóżeczka.
Technikę odzyskiwania wolności rozpracował do najmniejszej deseczki.
Robi to tak:
Jednak nie
wie jeszcze, że dni tej swobody przełażenia przez płot są policzone. Odliczamy
nasze przenosiny na górę, gdzie na chłopców czekają pokoje i tam łóżeczko Julka
nie będzie miało podestu z łóżka Krzysia. Asekurancki Julek da sobie spokój. Do
czasu. :D
poniedziałek, 22 lipca 2013
Pytanie
Czy ten żołnierz nie da sobie rady w przedszkolu? ;)
Nie wątpiąc w możliwości Julka i dobre chęci przedszkola nadal jednak poszukujemy wolontariusza.
Nie wątpiąc w możliwości Julka i dobre chęci przedszkola nadal jednak poszukujemy wolontariusza.
piątek, 19 lipca 2013
Kajetany welcome
Odezwały się Kajetany.
Zapraszają Julka 31 lipca (tego lipca!) na zabieg. (Drenaż uszu okazał się konieczny po ostatniej, majowej wizycie u audiologa). Ale że tak prędko znaleźliśmy się w czołówce kolejki?
Nie dam rady w ciągu tygodnia zebrać zaświadczeń od kardiologa, endokrynologa, pediatry, zrobić badania. Halo, ja pracuję! I pewnych spraw nie przełożę na jutro.
Przełożylam za to zabieg na 10 września. Choć wiem z doświadczenia, że to nienajszczęśliwszy termin. Początek przedszkola i wysyp drobnoustrojów. Ale końcówka sierpnia też już zaklepana na stacjonarny turnus rehabilitacyjny w OWI.
Jedni wyczekują telefonu z terminem na zabieg, inni odganiają się od niego jak od natrętnej muchy.
Brutalnie zostałam wyrwana z błogiego odzespołowania. Powrót do rzeczywistości. Bam!
Zapraszają Julka 31 lipca (tego lipca!) na zabieg. (Drenaż uszu okazał się konieczny po ostatniej, majowej wizycie u audiologa). Ale że tak prędko znaleźliśmy się w czołówce kolejki?
Nie dam rady w ciągu tygodnia zebrać zaświadczeń od kardiologa, endokrynologa, pediatry, zrobić badania. Halo, ja pracuję! I pewnych spraw nie przełożę na jutro.
Przełożylam za to zabieg na 10 września. Choć wiem z doświadczenia, że to nienajszczęśliwszy termin. Początek przedszkola i wysyp drobnoustrojów. Ale końcówka sierpnia też już zaklepana na stacjonarny turnus rehabilitacyjny w OWI.
Jedni wyczekują telefonu z terminem na zabieg, inni odganiają się od niego jak od natrętnej muchy.
Brutalnie zostałam wyrwana z błogiego odzespołowania. Powrót do rzeczywistości. Bam!
czwartek, 18 lipca 2013
A taki kiedyś był mały...
Chyba jestem wyrodną matką.
Gdy wczoraj wzmożono poszukiwania Krzysia, który skutecznie schował się tacie bawiąc się z nim w chowanego, usiadłam ze spokojem do obiadu. Noż nie ja się bawiłam, nie ja chowałam, ja w kuchni odgrzewałam to, co babcia Krysia pysznego upichciła. Szukał więc Radek, szukała babcia Krysia, nawet babcia Aldona po drugiej stronie płotu. Ja jadłam. Krzyś jak kamień w wodę. (Ciągle ma sprzymierzeńca w Julku, bo ten ani mrugnie ani palcem wskaże ani nie podpowie gdzie brat, zanurzył się w piasku i siedzi przesypując wiaderko do wiaderka i tyle).
Ale wystarczyło mi spojrzeć na basen o średnicy dwóch metrów, przykryty plandeką (bo nieupalnie ostatnio) i ujrzeć jakieś wybrzuszenie. Śmignęłam prędzej od trzeźwej oceny sytuacji. Zanim dobiegłam, wiedziałam (ufff…), że to nie Krzyś ukryty dryfuje z twarzą w wodzie (o przerośnięta wyobraźnio!), tylko materac przywieziony z Bielska na otarcie łez po nieudanej próbie wystartowania helikopterem (tym za 2 zeta) na pożegnanie z lotniskiem.
Włączyłam się w akcję poszukiwawczą. Krzyknęłam: - Krzysiu, liczę do trzech i jeśli nie wyjdziesz, nie będziesz oglądał wieczorem „Pingwinów”.
Zanim doszłam do dwóch, był na tarasie, śmiejąc się w kułak. Że on sobie spokojnie leżał pod swoim łóżkiem, a my go szukaliśmy. - Taka prosta kryjówka, taka prosta kryjówka – powtarzał.
Taaa, a jeszcze przedwczoraj bawiąc się w chowanego wołał: tu jestem, tu jestem!
Gdy wczoraj wzmożono poszukiwania Krzysia, który skutecznie schował się tacie bawiąc się z nim w chowanego, usiadłam ze spokojem do obiadu. Noż nie ja się bawiłam, nie ja chowałam, ja w kuchni odgrzewałam to, co babcia Krysia pysznego upichciła. Szukał więc Radek, szukała babcia Krysia, nawet babcia Aldona po drugiej stronie płotu. Ja jadłam. Krzyś jak kamień w wodę. (Ciągle ma sprzymierzeńca w Julku, bo ten ani mrugnie ani palcem wskaże ani nie podpowie gdzie brat, zanurzył się w piasku i siedzi przesypując wiaderko do wiaderka i tyle).
Ale wystarczyło mi spojrzeć na basen o średnicy dwóch metrów, przykryty plandeką (bo nieupalnie ostatnio) i ujrzeć jakieś wybrzuszenie. Śmignęłam prędzej od trzeźwej oceny sytuacji. Zanim dobiegłam, wiedziałam (ufff…), że to nie Krzyś ukryty dryfuje z twarzą w wodzie (o przerośnięta wyobraźnio!), tylko materac przywieziony z Bielska na otarcie łez po nieudanej próbie wystartowania helikopterem (tym za 2 zeta) na pożegnanie z lotniskiem.
Włączyłam się w akcję poszukiwawczą. Krzyknęłam: - Krzysiu, liczę do trzech i jeśli nie wyjdziesz, nie będziesz oglądał wieczorem „Pingwinów”.
Zanim doszłam do dwóch, był na tarasie, śmiejąc się w kułak. Że on sobie spokojnie leżał pod swoim łóżkiem, a my go szukaliśmy. - Taka prosta kryjówka, taka prosta kryjówka – powtarzał.
Taaa, a jeszcze przedwczoraj bawiąc się w chowanego wołał: tu jestem, tu jestem!
w helikopterze, który we czwartek przed naszym powrotem do domu nie wystartował |
Subskrybuj:
Posty (Atom)