Kiedyś, dawno temu, ale nie w czasach zamierzchłych, studenckich, zaliczyłam przygodę z wolontariatem. Przez rok uczestniczyłam w projekcie młodziutkiej wtedy Fundacji Simbafriends i prowadziłam popołudniowe zajęcia na świetlicy jednej z warszawskich podstawówek. Miały być z założenia przeznaczone dla dzieci zagrożonych negatywnymi wpływami swojego środowiska, w efekcie brały w nich udział wszystkie chętne dzieciaki.
Szykując siebie na wypuszczenie Julka do przedszkola, zastanawiałam się, co w zasadzie będzie mu na początku najbardziej potrzebne. Doszłam do wniosku, że niekoniecznie wykwalifikowana osoba, nauczyciel wspomagający, tylko dobra dusza, życzliwa mu osoba, która wesprze go i pomoże mu współuczestniczyć w życiu przedszkolnym. A nie będzie miał łatwo. Jedyny trzylatek z zespołem Downa wśród zdrowych rówieśników i dzieci starszych o rok. Bo gmina zdecydowała, że rekrutacja w tym roku obejmie w głównej mierze czterolatki i pięciolatki. Dla dzieci trzyletnich zostało 7 miejsc. W tym jedno dla Julka z orzeczeniem. Prawdopodobnie gdybym wiedziała o takich planach, nie składałabym papierów. Nie wiem, czy nie rzucam mojego młodziaka na zbyt głębokie wody. Ale brnę dalej. Bo, jak nie spróbuję, nie dowiem się, czy pobyt w przedszkolu wpłynie na Julka pozytywnie czy niekoniecznie.
Dlatego pomyślałam, że wezmę sprawy trochę w swoje ręce i na gminę nie będę się oglądać. W stosownym czasie, jeśli zajdzie taka potrzeba, upomnę się o swoje. Wtedy właśnie przypomniało mi się moje szaleństwo. Przecież wlazłam w grupę wczesnoszkolną i organizowałam jej czas z pomocą kilku równie pozytywnie zakręconych wolontariuszek. Dlaczego więc nie poszukać takiego zapaleńca dla Julka?
I poszłam z tym pomysłem do pani dyrektor Ewy Dziumak, która nie tylko przyklasnęła mojemu pomysłowi, ale zgodziła się, żebym koordynowała poszukiwania wolontariusza.
Tak więc ogłaszam, głośno wszem i wobec, prosząc was jednocześnie - przekażcie tę wieść, niech niesie się po necie, dotrze prosto w czas wolny i zapał wolontariusza, który zechce Julkowi pomóc w przygodzie z przedszkolem.
Miejsce pracy: przedszkole przy Zespole Szkół w Halinowie;
Czas pracy: od września, w godzinach dopołudniowych (godziny do uzgodnienia);
Charakter pracy: wspomaganie Julka w zajęciach dydaktycznych i zabawach, pomoc w czynnościach samoobsługowych, towarzyszenie mu na spacerach i przedszkolnym placu zabaw.
Przebywanie z Julkiem daje mnóstwo radości, można czerpać od niego całe garście ciepła, zarazić się jego pogodą ducha. To może być wspaniałe doświadczenie i przygoda, do której po latach będzie się z sentymentem wracało. Wiem to. Po prostu wiem. :)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Medal za pomysłowość!
OdpowiedzUsuńSzczena mi opadła do ziemi- bo nie wiem czy bym sama na to wpadła ( do przedszkola nam trochę daleko z Adą, więc się nie zastanawiałam...) Tak czy inaczej pomysł rewelacja. Kibicuję, na odległość.Szkoda, ze tak daleko mamy do siebie, bo bym się w akcję poszukiwań włączyła aktywni. Tymczasem wspieram i dopinguję na odległość!!!!
Dziękuję za wsparcie i kibicowanie. To równie cenne, jak aktywne poszukiwania. :)
UsuńA może z BK trzeba by pogadać? Pomysł super, dyrektorka w Antka przedszkolu nie zgodziła się na to.
OdpowiedzUsuńW Warszawie chyba szybciej znalazłabym wolontariusza. Do przedszkola w Halinowie nie za bardzo po drodze. Nie będzie lekko. Poszukiwania trwają. Wierzę, że zakończą się sukcesem.
UsuńAle w Warszawie np, w Akademii Pedagogiki Specjalnej? Tam są studenci z różnych zakątków. Im zależy na takich kontaktach. ;-)
OdpowiedzUsuńtylko podpowiadam ....
Dzięki Basiu za podpowiedź. Na pewno skorzystam. :*
Usuń