Powtórka badania przyniosła wynik zadawalający, choć nie idealny.
Julek ma niedosłuch obustronny na poziomie 30 dB. Od 30 dB zwykle jest wskazanie do aparatowania. Ale że u Julka zmienność uszna jest nie do nadążenia, na razie z panią doktor uznaliśmy, że poczekamy.
Bo nie jest to jednak niedosłuch na poziomie 60 dB (badanie w trakcie drenażu, gdy uszy są obrzęknięte, i często ma miejsce wysięk, może dawać zakłamany wynik).
Bo w lewym uchu wypadł dren, ale ucho jest suche mimo tego. Tympanometria wyszła wzorowo. I albo na brak płynu ma wpływ dieta bezmleczna albo brak ostatnio infekcji kataralnych albo uszy Julka dojrzewają i kanaliki się udrożniają albo wszystkiego po trochu. Zatem dajmy szansę uszom Julka!
3 lutego 2015 r. kontrola.
Czy ja nie mówiłam, że mam fantastycznego syna? Zasnął na zawołanie, choć jeszcze pięć minut wcześniej wydawało się, że cała wyprawa będzie na marne. I spał przez całe badanie, a potem obudził się, usiadł, powiedział "de" i rozjaśnił przyciemniony pokój szerokim uśmiechem.
Dla tego jednego uśmiechu warto! Całe uszne życie z Julkiem warto. Wszystko warto. :)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
wtorek, 16 września 2014
piątek, 12 września 2014
Wymówka
Wczoraj rano popłoch. Krzyś oznajmił, że boli
go czoło i nie ma siły. Został w domu.
Temperatura była, ale jakoby jej nie było. Dostał
przeciwgorączkowy. Pół dnia przeleżał w łóżku. Ja zaczęłam gorączkowo przeorganizowywać
dzień następny (z rana lekarz dyżurny przecież).
Popołudniu cudowne ozdrowienie.
Czoło zimne, energia za dwoje (zapas niezły po półdniówce
leżenia).
Noc bez zmian.
Zrezygnowałam z lekarza, pojechałam do pracy.
Dogonił mnie SMS od Radka: „Boli go czoło i
serce, a wygląda super.” :D
No, stopniowanie Krzyś już zaliczył. Serce i
czoło, pa-pa szkoło.
Podobno w ławce nie chce mu się siedzieć.
Zaczęło się.
wtorek, 9 września 2014
Pytanie - odpowiedź
Ubieram dziś Julka w szatni. Obok jakaś mama zajmuje się Oliwierem (taki podpis widniał na szafce), najwyraźniej z grupy Julka. Pyta synka, jak Julek ma na imię. Julek stoi obok i słucha. Ponieważ nie ma odpowiedzi, mama ponawia pytanie. I wtedy moje młodsze dziecię klepie panią w ramię, wskazuje palcem na siebie i mówi: - U-e.
Oczy moje zbierałam z podłogi.
Po raz pierwszy Julek wyskoczył z tak zaawansowaną komunikacją.
Mimo że bez tłumacza się nie obyło.
niedziela, 7 września 2014
Kupa
Z dniem pójścia Julka do przedszkola rozpoczęła się faza pierwsza akcji: Bez-pamperson-pielucha-w-odwrocie. Dowództwo objęła p. Agata. W przedszkolu wysadza Julka na nocnik co 15 minut. Żeby nie było potopu, zanim chłopak zakuma o co w tej akcji chodzi, chodzi chłopak w pieluchomajtkach. Które uczy się samodzielnie ściągać i wciągać.
W weekend przejęłam ster. I szybko zrozumiałam, że regularne wysadzanie Julka teoretycznie jest łatwe, praktycznie niemożliwe. Bo musiałabym być z Julkiem jeden na jeden bez balastu domowych obowiązków spiętrzonych po całym tygodniu. Wysadzałam więc, gdy się dało. I nic.
Aż popołudniu przyłapałam gagatka (dieta nie znormalizowała kupali do wymarzonego balaścika, ale przynajmniej na tyle zagęściła sprawę, że wymaga wysiłku delikatnie zauważalnego - pojawił się kuc i stęk). Zaprosiłam syna na nocnik.
Nie musiałam udawać wielkiego ŁAAAŁŁ. HURRRAAA! Głośno radowałam się w rytmie zdobywcy Oskara. Przybiegł Radek, przybiegł Krzyś i wielkie gratulacje. Święto w domu, bo czteroletni Julek po raz pierwszy strzelił kupala w nocnik.
Z rozpędu radości już miałam obdzwaniać rodzinę i przyjaciół, obwieszczać ten sukces na miarę pierwszego samodzielnego kroku, ale nie będę wszak z kupą ładować się ludziom. No i pierwsza jaskółka nie czyni wiosny.
Faza pierwsza akcji trwa.
Faza druga musi jeszcze poczekać.
Julek prowadzi.
W weekend przejęłam ster. I szybko zrozumiałam, że regularne wysadzanie Julka teoretycznie jest łatwe, praktycznie niemożliwe. Bo musiałabym być z Julkiem jeden na jeden bez balastu domowych obowiązków spiętrzonych po całym tygodniu. Wysadzałam więc, gdy się dało. I nic.
Aż popołudniu przyłapałam gagatka (dieta nie znormalizowała kupali do wymarzonego balaścika, ale przynajmniej na tyle zagęściła sprawę, że wymaga wysiłku delikatnie zauważalnego - pojawił się kuc i stęk). Zaprosiłam syna na nocnik.
Nie musiałam udawać wielkiego ŁAAAŁŁ. HURRRAAA! Głośno radowałam się w rytmie zdobywcy Oskara. Przybiegł Radek, przybiegł Krzyś i wielkie gratulacje. Święto w domu, bo czteroletni Julek po raz pierwszy strzelił kupala w nocnik.
Z rozpędu radości już miałam obdzwaniać rodzinę i przyjaciół, obwieszczać ten sukces na miarę pierwszego samodzielnego kroku, ale nie będę wszak z kupą ładować się ludziom. No i pierwsza jaskółka nie czyni wiosny.
Faza pierwsza akcji trwa.
Faza druga musi jeszcze poczekać.
Julek prowadzi.
środa, 3 września 2014
W szkole
Krzyś dla odmiany sam mi relacjonuje dni w szkole.
Rozemocjonowany, z wypiekami na twarzy, nadal chętnie brnie w tę obowiązkową przygodę.
W świetlicy czas spędza z koleżankami i kolegami, których zna z przedszkola, poznaje też nowych. Z dumą oświadczył mi, że siedzi w ostatniej, najfajniejszej ławce, bo wszystko z niej widać.
Załatwił sobie kasę na obiad.
- Mamuś, dzieci jadły dziś obiad - opowiadał mi wczoraj. - Kupiły go sobie. Mogę też?
- Pewno.
- Ale daj mi twoje pieniądze, nie moje. - podkreślił centuś, nie wiem po kim.
Kupił dziś i zjadł. Mówił, że gołąbki były.
Wieczorem pada tak, że zmęczenie bierze górę nad lękami. Zasypia w trzy minut, zwracając mi wolne wieczory.
Rozemocjonowany, z wypiekami na twarzy, nadal chętnie brnie w tę obowiązkową przygodę.
W świetlicy czas spędza z koleżankami i kolegami, których zna z przedszkola, poznaje też nowych. Z dumą oświadczył mi, że siedzi w ostatniej, najfajniejszej ławce, bo wszystko z niej widać.
Załatwił sobie kasę na obiad.
- Mamuś, dzieci jadły dziś obiad - opowiadał mi wczoraj. - Kupiły go sobie. Mogę też?
- Pewno.
- Ale daj mi twoje pieniądze, nie moje. - podkreślił centuś, nie wiem po kim.
Kupił dziś i zjadł. Mówił, że gołąbki były.
Wieczorem pada tak, że zmęczenie bierze górę nad lękami. Zasypia w trzy minut, zwracając mi wolne wieczory.
Niespodzianka
Zwykła rzecz, prosta i nieskomplikowana, a tak niespodziewana, mile zaskakująca.
Praca, godziny południowe, sygnał smsa wyrywa moją głowę z roboczego bytowania.
Spod palcy obsługujących telefon wychyla się głowa spokojnego Julka siedzącego przy stoliku z jakimś przedmiotem. Pod spodem tekst pełen entuzjazmu dla pracy Julka. Tej konkretnej ze zdjęcia. I jeszcze pozdrowienia od niego i p. Agaty.
Uśmiech jak banan. Nie żaden banał w środku dnia.
A popołudniu telefoniczna relacja z trzydniówki w przedszkolu (odbieram dżentelmena o 16.00 i z p. Agatą nie mamy okazji się widzieć).
Sprawy mają się tak:
- Julek uśmiechem zaraża dzieci i bez kompleksów nawiązuje z nimi relacje;
- komunikuje nie tylko gestem, że czegoś chce jeszcze (potrafi podejść i powiedzieć <da>, w domyśle <daj>),
- pięknie, samodzielnie wszystko zjada (to żadne zaskoczenie),
- pięknie, samodzielnie zasypia (to żadne zaskoczenie),
- przez wakacje rozwinął się manualnie,
- jest regularnie wysadzany na nocnik i chętnie tej procedurze poddaje się (pampersy zamieniliśmy na pieluchomajtki, dzięki czemu Julek uczy się je ściągać jak zwykłe majty i wciągać po każdej próbie - w domu mamy kontynuować te ćwiczenia, które przede wszystkim mają wypracować u Julka nawyk).
- trzy razy siedział na karnym jeżyku.
A teraz zagadka (dla uważnych czytelników to pestka). :)
Za co była ta kara?
Praca, godziny południowe, sygnał smsa wyrywa moją głowę z roboczego bytowania.
Spod palcy obsługujących telefon wychyla się głowa spokojnego Julka siedzącego przy stoliku z jakimś przedmiotem. Pod spodem tekst pełen entuzjazmu dla pracy Julka. Tej konkretnej ze zdjęcia. I jeszcze pozdrowienia od niego i p. Agaty.
Uśmiech jak banan. Nie żaden banał w środku dnia.
A popołudniu telefoniczna relacja z trzydniówki w przedszkolu (odbieram dżentelmena o 16.00 i z p. Agatą nie mamy okazji się widzieć).
Sprawy mają się tak:
- Julek uśmiechem zaraża dzieci i bez kompleksów nawiązuje z nimi relacje;
- komunikuje nie tylko gestem, że czegoś chce jeszcze (potrafi podejść i powiedzieć <da>, w domyśle <daj>),
- pięknie, samodzielnie wszystko zjada (to żadne zaskoczenie),
- pięknie, samodzielnie zasypia (to żadne zaskoczenie),
- przez wakacje rozwinął się manualnie,
- jest regularnie wysadzany na nocnik i chętnie tej procedurze poddaje się (pampersy zamieniliśmy na pieluchomajtki, dzięki czemu Julek uczy się je ściągać jak zwykłe majty i wciągać po każdej próbie - w domu mamy kontynuować te ćwiczenia, które przede wszystkim mają wypracować u Julka nawyk).
- trzy razy siedział na karnym jeżyku.
A teraz zagadka (dla uważnych czytelników to pestka). :)
Za co była ta kara?
poniedziałek, 1 września 2014
Nowy rok szkolny
I zmiany stały się faktem.
Krzyś pomaszerował do szkoły, Julek do Wyliczanki.
Najpierw wszyscy zawieźliśmy Julka, na którego czekała już p. Agata. Specjalnie przyjechała na 7.30, żeby pierwszego dnia wprowadzić Julka do grupy. Normalnie będzie mu asystować i mieć z nim zajęcia od 9.00 do 13.00. Odebrałam go o 13.00 (miałam na dzisiaj urlop) uśmiechniętego, zadowolonego, pełnoetatowego, wszak doświadczonego, przedszkolaka.
Potem pojechaliśmy z Krzysiem na rozpoczęcie roku. Zaroiło się od biało-granatowo-czarnych skrzatów. Ze szkołą po raz pierwszy witały się pięcio-, sześcio- i siedmiolatki. Trochę zdezorientowane, raczej nieśmiało trzymały się za ręce rodziców, niż rozpierzchały wszędzie. Tuż przed startem pojawiły się nauczycielki i jak na wielkiej hali odlotów wystawiły do góry tabliczki z nazwami klas. Krzyś trafił do I c. I poleciał, zostawiając nas za sobą.
Potem spotkanie w klasie. Podstawowe sprawy organizacyjne. Pół godziny w ławce i zaczęło się gremialne wiercenie. :) W klasie z Krzysiem są cztery dziewczynki i jest trzech chłopców z jego grupy przedszkolnej. Nie czuł się wyobcowany. W ogóle chce mu się już iść do szkoły. Plecak, piórnik stoją od dawna spakowane. Jak długo ten zapał będzie Krzysiowi towarzyszył?
Krzyś pomaszerował do szkoły, Julek do Wyliczanki.
Najpierw wszyscy zawieźliśmy Julka, na którego czekała już p. Agata. Specjalnie przyjechała na 7.30, żeby pierwszego dnia wprowadzić Julka do grupy. Normalnie będzie mu asystować i mieć z nim zajęcia od 9.00 do 13.00. Odebrałam go o 13.00 (miałam na dzisiaj urlop) uśmiechniętego, zadowolonego, pełnoetatowego, wszak doświadczonego, przedszkolaka.
Potem pojechaliśmy z Krzysiem na rozpoczęcie roku. Zaroiło się od biało-granatowo-czarnych skrzatów. Ze szkołą po raz pierwszy witały się pięcio-, sześcio- i siedmiolatki. Trochę zdezorientowane, raczej nieśmiało trzymały się za ręce rodziców, niż rozpierzchały wszędzie. Tuż przed startem pojawiły się nauczycielki i jak na wielkiej hali odlotów wystawiły do góry tabliczki z nazwami klas. Krzyś trafił do I c. I poleciał, zostawiając nas za sobą.
Potem spotkanie w klasie. Podstawowe sprawy organizacyjne. Pół godziny w ławce i zaczęło się gremialne wiercenie. :) W klasie z Krzysiem są cztery dziewczynki i jest trzech chłopców z jego grupy przedszkolnej. Nie czuł się wyobcowany. W ogóle chce mu się już iść do szkoły. Plecak, piórnik stoją od dawna spakowane. Jak długo ten zapał będzie Krzysiowi towarzyszył?
Subskrybuj:
Posty (Atom)