W pogoni za bajką trafiamy na teledysk "Thiller" Michaela Jacksona. Klasyka horroru.
Krzyś ze strachu zamyka oczy. Babcia szybko przełącza kanał. Julek w płacz! Marszcząc brwi i wydobywając z siebie straszne "aaaaaaaaaaaaa" palcem pokazuje na telewizor i bezkompromisowym "yyy" domaga się przełączenia. Natychmiast!
Wielki amator straszenia wreszcie trafił na swoją bajkę. ;)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
niedziela, 2 listopada 2014
piątek, 31 października 2014
Jesienny kadr
Kilka ostatnich dni jestem w domu z zainfekowanym Julkiem. Bieg codzienności został wstrzymany. Spowolniły obowiązki, rozeszły się w czasie.
Na to konto odebrałam dziś Krzysia o normalnej porze. Zaraz po lekcjach, o 11.30. Świetlicy pomachaliśmy z daleka.
W trójkę posiedzieliśmy wspólnie. Ja głównie w kuchni, gdzie rozładowywałam zakupy żywieniowe, ogarniałam chaos, szykowałam obiad, planowałam jutrzejszy. Potem z chłopcami obejrzałam któregoś z kolei Asteriksa i Obeliska. Po zmusiłam ich do posprzątania rozrzuconych zabawek, odkurzyłam dom. Pogadałam przez telefon z mamuś. Na koniec upiekłam szarlotkę. I gdy tak stałam w tym zapachu pieczonych jabłek z cynamonem, a chłopcy wyjątkowo zgodnie się bawili, za oknem ciemna osiemnasta wybiła, Radek przedzierał się do nas przez korki, uśmiechnęłam się do tego spełnionego, mojego magicznego domku. I zaraz za ten pogodny nastrój pogratulowałam wypitej małej czarnej, złagodzonej mlekiem.
No bo to przecież nie wypada w dzisiejszych czasach, tak zwyczajnie, bez niczego, być szczęśliwym po prostu. :D
poniedziałek, 27 października 2014
Cztery. Już cztery.
Julek bardzo zdecydowanie osadza mnie w
tu i teraz.
Nie biegnę do wspomnień z jego przyjścia
na świat, choć te z Krzysia narodzin są na każde wyciągnięcie ręki. Mogę
przeżuwać myślami każdy szczegół tego lipcowego popołudnia, gdy wszystko się
zaczęło, smakować każdą chwilę mimo że fizycznie bolesną, której czas wcale nie
zatarł. Przy wspomnieniach z Julka narodzin zatrzymuję się na słonecznym, rześkim październikowym poranku, gdy jechaliśmy do przychodni na ostatnie kontrolne badania, a wylądowaliśmy na
porodówce z narastającym niepokojem na twarzach lekarzy. Potem jedzie pociąg towarowy deszczowych, wietrznych, rozmytych
dni jesiennych. Ciężkich i cholernie
długich.
Jak inwestuję w przyszłość Krzysia, to z
myślą o dostarczeniu mu takich umiejętności i bodźców, które wesprą go przy
odnajdywaniu własnej drogi. Pomogą w kształtowaniu swojego ja.
Jak inwestuję w przyszłość Julka, to z
myślą o rozwoju i doskonaleniu jego komunikacji ze światem.
Takie osadzenie w teraźniejszości sprzyja
zacieśnianiu więzi i nie dzieleniu wszystkiego na drobne (choć porządek w domu
musi być, bo bałagan mnie nastraja negatywnie ;)). Zmusza do operowania
konkretem i zarumienia codzienność.
Zwykle przez zadyszkę wykonywanych obowiązków, ale ich prostota daje fajnego energetycznego
kopniaka. Julek jest w tym dobry. No i właśnie tą teraźniejszością - nie
wizjami, planowaniem tego co będzie za rok – budujemy sobie przyszłość, która za chwilę przecież bywa przeszłością. Julek,
Krzyś i my – ich rodzice. Realizujemy przyszłość wspólną,
osobną, obrażoną, wczorajszą. Bardzo różną.
Wczoraj, dziś i jutro zajmuje Julek.
Bardzo szczelnie wypełnia każdą przestrzeń serca. Wpompowuje w nie tyle emocji,
że zmienia na dobre.
I tak już od czterech lat. Dziękuję Ci, Synku :*
poniedziałek, 20 października 2014
Na histerię
Na histerię Julka (czyli bunt totalny okraszony suto wrzaskiem i celnymi palnięciami łapkami) mam następujące sposoby:
a) przytulam w mocnym uścisku (trudno tak z prężącym się delikwentem);
b) odwracam jego uwagę (działa-nie-działa);
c) śpiewam piosenki na topie (jw.);
d) strzelam wyciszającą gadkę łagodnym głosem (wilk w przebraniu owcy);
e) ignoruję histeryka (skuteczne nie raz).
Gdy żadna z powyższych metod nie działa, odpalam osobistą rakietę i lecę w kosmos. Gdy rakieta z powodu że złom, zatrzymuje się w połowie lotu, wrzeszczę razem z Julkiem.
Dom wariatów to przy nas pikuś. ;)
a) przytulam w mocnym uścisku (trudno tak z prężącym się delikwentem);
b) odwracam jego uwagę (działa-nie-działa);
c) śpiewam piosenki na topie (jw.);
d) strzelam wyciszającą gadkę łagodnym głosem (wilk w przebraniu owcy);
e) ignoruję histeryka (skuteczne nie raz).
Gdy żadna z powyższych metod nie działa, odpalam osobistą rakietę i lecę w kosmos. Gdy rakieta z powodu że złom, zatrzymuje się w połowie lotu, wrzeszczę razem z Julkiem.
Dom wariatów to przy nas pikuś. ;)
niedziela, 19 października 2014
Jesiennie
Jesienna liścienna kołdra najlepsza była dzisiaj. Słońce grzało, sucho wszędzie, liście szeleściły zapraszająco. Krzysia nie trzeba było długo namawiać, Julek stał z boku i zrzędził. Taki akurat mu się tryb włączył. Niewyspany i wychodzący z infekcji nie miał ochoty na dobry humor. W zasadzie to w ogóle nie wiadomo było, na co ma ochotę. Stał, gapił się i na wszelki wypadek był na nie.
No trudno. Nie zawsze świeci słońce, a Julek jest szczęśliwy.
Potem było jakby trochę lepiej. Całkiem z niedzielnej górki.
No trudno. Nie zawsze świeci słońce, a Julek jest szczęśliwy.
Potem było jakby trochę lepiej. Całkiem z niedzielnej górki.
piątek, 17 października 2014
Obserwator-naśladowca
Łobuz Julek wypił z bidonu kakao na wodzie i zaczął trząść pustym. Wytrząsł ciemne kropelki osiadłe na podłodze wcale niepiękne jak czarne perły (są takie?). Zanim cokolwiek rzekłam, zniknął z pola widzenia, żeby wrócić ze szmatą do podłogi wyjętą osobiście z łazienki.
Rzucił ją na te resztki wytrzepanego kakaa, przydeptał nogą i - jakby robił to od lat - przeciągnął butem tę szmatę po podłodze. Przy tym pogdakał solidnie coś pod nosem. Gdy skończył i mycie i pogadankę-połajankę, odniósł szmatę z powrotem i wrócił.
Jak w krzywym zwierciadle. Normalnie można się przejrzeć, dostrzec i paść ze śmiechu. Jak się ma dystans do siebie. ;)
Rzucił ją na te resztki wytrzepanego kakaa, przydeptał nogą i - jakby robił to od lat - przeciągnął butem tę szmatę po podłodze. Przy tym pogdakał solidnie coś pod nosem. Gdy skończył i mycie i pogadankę-połajankę, odniósł szmatę z powrotem i wrócił.
Jak w krzywym zwierciadle. Normalnie można się przejrzeć, dostrzec i paść ze śmiechu. Jak się ma dystans do siebie. ;)
wtorek, 14 października 2014
Uczeń pierwsza klasa
Dzień Nauczyciela w dzisiejszych czasach to dzień bez lekcji. Za moich podstawowych to co najwyżej nie pytano nas w szkole i oczywiście obowiązkowe apelo-akademie plus goździki.
Pierwszaki zamiast lekcji miały dziś pasowanie. Takie oficjalne klepnięcie kredką (a czemu nie piórem? ;)) po ramieniu, dyplom i po legitymacji.
Nie ma przeproś i że boli, Krzyś ze szponów systemu edukacyjnego już się nie wyrwie. Przez najbliższe wiele lat. Wsiąka w tę klimę coraz mocniej.
Pasowania u nas ciurkiem. Dziś Krzyś, jutro Julek. U niego to wewnętrzna impreza, bez rodziców i paparazzi. Ale na galowo musi być. Prasowanie-pasowanie, prasowanie-pasowanie. Więc koszula wisi i czeka.
Pierwszaki zamiast lekcji miały dziś pasowanie. Takie oficjalne klepnięcie kredką (a czemu nie piórem? ;)) po ramieniu, dyplom i po legitymacji.
Nie ma przeproś i że boli, Krzyś ze szponów systemu edukacyjnego już się nie wyrwie. Przez najbliższe wiele lat. Wsiąka w tę klimę coraz mocniej.
Pasowania u nas ciurkiem. Dziś Krzyś, jutro Julek. U niego to wewnętrzna impreza, bez rodziców i paparazzi. Ale na galowo musi być. Prasowanie-pasowanie, prasowanie-pasowanie. Więc koszula wisi i czeka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)