piątek, 31 października 2014

Jesienny kadr

Kilka ostatnich dni jestem w domu z zainfekowanym Julkiem. Bieg codzienności został wstrzymany. Spowolniły obowiązki, rozeszły się w czasie.
Na to konto odebrałam dziś Krzysia o normalnej porze. Zaraz po lekcjach, o 11.30. Świetlicy pomachaliśmy z daleka.
W trójkę posiedzieliśmy wspólnie. Ja głównie w kuchni, gdzie rozładowywałam zakupy żywieniowe, ogarniałam chaos, szykowałam obiad, planowałam jutrzejszy. Potem z chłopcami obejrzałam któregoś z kolei Asteriksa i Obeliska. Po zmusiłam ich do posprzątania rozrzuconych zabawek, odkurzyłam dom. Pogadałam przez telefon z mamuś. Na koniec upiekłam szarlotkę. I gdy tak stałam w tym zapachu pieczonych jabłek z cynamonem, a chłopcy wyjątkowo zgodnie się bawili, za oknem ciemna osiemnasta wybiła, Radek przedzierał się do nas przez korki, uśmiechnęłam się do tego spełnionego, mojego magicznego domku. I zaraz za ten pogodny nastrój pogratulowałam wypitej małej czarnej, złagodzonej mlekiem.
No bo to przecież nie wypada w dzisiejszych czasach, tak zwyczajnie, bez niczego, być szczęśliwym po prostu. :D

2 komentarze: