środa, 25 kwietnia 2012

Literkami w upór

Prawie czteroletni Krzyś z impetem wkroczył w kolejny etap rozwoju. Egzekwuje swoje ochoty tu i teraz, natychmiast. Wymusza i uparcie obstawia przy swoim. Na tłumaczenia, wyjaśnienia, groźby i prośby jest głuchy. W irytujący sposób ignoruje nas. Napięcie rośnie. Awantura goni awanturę. Kara w kącie niestraszna. Co najwyżej zakaz oglądania bajki czy brak ulubionego kakao. Ale przez moment.
Musiałam zrewidować nasze rodzicielskie działania. Zmienić podejście, no i zacząć praktykować rzeczywistą konsekwencję, a nie tę na chwilę.
Zaczęłam zawierać z Krzysiem umowy. Gdy pierwszy raz od zmian wracając z przedszkola zażądał (!) zatrzymania się pod sklepem i kupienia mu jajka niespodzianki, zaproponowałam układ. Kupię mu jajko następnego dnia, ale niech przez ten dzień będzie grzeczny. Kakao po śniadaniu i tylko w niedzielę na czczo. Na spacerze, gdy Krzyś nie chce wracać, proponuję, żeby wybrał miejsce w zasięgu naszego wzroku, do którego jeszcze powędrujemy, żeby potem zawrócić. Pozwalam mu zadecydować. Zaczęłam też uważnie obserwować siebie. Wiele razy wołam nie i już. Moje wyjaśnienia decyzji są monologiem. Teraz słucham Krzysia. Jego powodów ochoty na coś. Mam wtedy szansę zaproponować zamienniki. Zrobiłam się bardziej elastyczna i jednocześnie konsekwentna.
To nie jest tak, że od wprowadzenia nowych „procedur” wszystko idealnie działa. Są tarcia i zgrzyty, ale mamy punkt oparcia. I gdy Krzyś woła kakao po przebudzeniu, przypominam mu o naszej umowie. Krzyś napiera i stęka, namolnie marudzi refren „ja chcę kakao” (co świętego może wyprowadzić z równowagi), a ja odwołuję się do naszej umowy. Mnie to bardzo pomaga zachować spokój, a Krzyś zaczyna rozumieć, że nic nie wskóra swoim zachowaniem.
Wczoraj wieczorem tuż przed prysznicem, Krzysiowi zachciało się grać w literki. Już miałam zabronić, bo to przecież czas mycia i spania. Ale mój zakaz wywołałby najpewniej sprzeciw Krzysia, ten spowodowałby moją irytację i tak wzajemnie negatywnie nakręceni zepsulibyśmy sobie wieczór. A przecież zamiast krzyków można mieć wyciszającą zabawę.
– Dobrze, zagramy, ale najpierw weźmiesz prysznic. – zaproponowałam.
– Zgoda. – odparł szczerze ucieszony Krzyś.
W podskokach rozbierał się do mycia. A potem graliśmy, to znaczy składaliśmy Ludwika, Manuelę, Sena i wielu innych w całość. Krzyś ich liczył, Julek z łóżeczka domagał się swojego udziału, gromadka rosła. A potem Radek gadał przez telefon z Julkiem na kolanach, Krzyś odwracał chłopaków i dziewczyny na stronę literek, Julek sięgał po kartoniki, jedne zrzucał na podłogę, a drugie na moje „daj, Julek, daj” dawał. Wieczór upłynął bez zakłóceń. Można? Można. :)

2 komentarze:

  1. Rewelacyjna Mama z łatwym planem;) Podoba mi się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa, najważniejsze, żeby zdał egzamin. Ten plan. Ostatnio jest lepiej. I to mnie cieszy! :))

    OdpowiedzUsuń