Badania potwierdziły stan zapalny i zakażenie bakteryjne.
Antybiotyk trafiony. Bakterie zatopione. Kuracja trwa. Julek nie gorączkował
dzisiaj, wsuwał wszystko, co mu podałam i był w swojej Julkowej formie. Chwilo
trwaj! :)
Moje ja, odkąd są dzieci, cierpi katusze. Stłamszone,
odtrącone, zagubione. Czasem tryumfuje, gdy wkurzona/zmęczona na moich facetów
uciekam z czytaniem czy drzemką do „trzeciego” pokoju. Na marną, króciutką
chwilę. Bo zaraz:
- Mamooooo, gdzie jest moja maska Spidermana?
- O rany, Marta, Julek zrobił kupę!
- Kupka-smródka, kupka-smródka – słyszę Krzysia. A w
otwartych drzwiach pomiędzy nogami Radka przedziera się Julek.
Wyciągają mnie z mojej jaskini egoizmu. Nie ma czasu na
siebie. A właśnie chciałam stuknąć się z moim ja kieliszkiem wina. I dać mu się wyżalić, że tak je zaniedbuję.
Dzieci. Przy nich moje życie nabrało rumieńców. A pierwszy
czerwca innego wymiaru. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz