piątek, 1 czerwca 2012

Dzień Dziecka

Niepokój schował się do przedpokoju. Nie lubię, gdy pcha się z widmem szpitala na salony.
Badania potwierdziły stan zapalny i zakażenie bakteryjne. Antybiotyk trafiony. Bakterie zatopione. Kuracja trwa. Julek nie gorączkował dzisiaj, wsuwał wszystko, co mu podałam i był w swojej Julkowej formie. Chwilo trwaj! :)
Moje ja, odkąd są dzieci, cierpi katusze. Stłamszone, odtrącone, zagubione. Czasem tryumfuje, gdy wkurzona/zmęczona na moich facetów uciekam z czytaniem czy drzemką do „trzeciego” pokoju. Na marną, króciutką chwilę. Bo zaraz:
- Mamooooo, gdzie jest moja maska Spidermana?
- O rany, Marta, Julek zrobił kupę!
- Kupka-smródka, kupka-smródka – słyszę Krzysia. A w otwartych drzwiach pomiędzy nogami Radka przedziera się Julek.
Wyciągają mnie z mojej jaskini egoizmu. Nie ma czasu na siebie. A właśnie chciałam stuknąć się z moim ja kieliszkiem wina. I dać mu się wyżalić, że tak je zaniedbuję.
Dzieci. Przy nich moje życie nabrało rumieńców. A pierwszy czerwca innego wymiaru. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz