Angina. U Julka rozkwitła angina. Tak znienacka i z zaskoczenia. Jeszcze tydzień temu był przeziębiony. Katar i kaszel. Wszystko szło ku dobremu. We wtorek odstawione miał syropy. W środę jeszcze profilaktycznie nie zabrałam Julka na zajęcia w grupie "mama i ja". Wczoraj było wczoraj i świetna forma Julka. Noc już jednak niespokojna. Poranek jak co dzień. Mleka tylko nie dopił. Coś mi w gowie kliknęło. Ale wzięłam Julka do auta i pojechaliśmy do OWI na zajęcia z pedagogiem i rehabilitantką. Po drodze śmialiśmy się do rozpuku. Julek dedował, ja go przedrzeźniałam. Grubym, cienkim głosem, śpiewająco i charcząco. Juluś zanosił się ze śmiechu. Czyli ok.
Na zajęciach z pedagogiem nie jestem w sali, ale na rehabilitacji już tak. I Julek nie był swój. Łaził, współpracował, ale bez tej julkowej energii. Po zajęciach sprawdzam czoło. Niepokojąco ciepłe. W aucie przysnął od razu. A ostatnio ma przecież długi rozbieg. Nie jest dobrze - pomyślałam. Szybko w głowie ustawiłam plan. Będzie gorączka, jadę do lekarza. Praca poczeka. I rzeczywiście poczeka. Najbliższy tydzień.
Bo u pani doktor gardło i migdałki purpurowe, temperatura poszybowała do 38,5 stopni C. Antybiotyk, Nurofen, osłonowe, zwolnienie. Wzięłam. Tym razem wzięłam. Chcę być z Julkiem.
A Julek po dawce Nurofenu jak młody bóg. Szalał z Krzysiem i humorem tryskał. Jak to niewiele do energii trzeba. Do wyzdrowienia jednak trochę więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz