Dziś bajka na dobranoc (taka z dzieciństwa mojego).
Dawno temu całkiem przystojny król chciał siać złoto.
Zamiast wyrosły mu łany zielska.
Król rozzłościł się paskudnie! Zielsko wyrwał z korzeniami, kijami
wygrzmocił, potem do wody wrzucił i jeszcze kamieniami przytopił. Ale któregoś
dnia przechadzał się nad stawem (pewno w towarzystwie pięknej damy dworu) i ujrzał
wystające łodygi tego zielska. Zagotował się z wściekłości. Wyciągnął łodygi z
wody, zostawił na słońcu, żeby uschły. Na wiór. Ale znów któregoś dnia (pewno na
przejażdżce konnej z piękną damą dworu) ujrzał to dziwne zielsko i złość
wróciła. Straszna złość! Zaczął więc wysuszone łodygi włócznią obijać. Obijał i
obijał. I jeszcze raz. I jeszcze. Żeby zniszczyć. Raz a dobrze. Nie udało się. Na
koniec więc chciał spalić to, co z
zielska zostało – jakieś włókna białe. I wtedy pojawił się staruszek, który
podarował ziarno, z którego miało wyrosnąć złoto. Staruszek wziął to włókno,
wyczesał je i utkał z niego materiał. Piękny, lniany materiał.
A na koniec staruszek rzekł do króla: - To że królu len
wyrwałeś, wymłóciłeś, moczyłeś go w wodzie, a potem wysuszyłeś i na końcu
międliłeś, to dobrze. Bo tak włókno powstało. A z niego len. Ale żeś to
wszystko królu w złości robił, to źle. Źle. Bo na nic ci ona i jak kamień ciąży.
Gdy urodził się Julek, wszystkie czynności, które przy nim
wykonywałam – karmienie, przewijanie, tulenie, ubieranie, umawianie specjalistów,
oliwką nacieranie, kąpanie, wstawanie w nocy, robiłam na wdechu, z plątaniną
negatywnych emocji i taką sobie miłością. Gdy przyszła akceptacja - pieszo i
bez fanfarów jak lato Brzechwy - wykonywałam te same czynności. W innym jakościowo
towarzystwie: z miłością bezwarunkową, zaróżowionymi emocjami i lekkim
oddechem.
To niewiarygodna ulga. Być pogodzonym. :)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
To dar! Gratuluję z całego serca!
OdpowiedzUsuńTrochę dar, trochę czas, trochę własnych wcześniejszych doświadczeń i przemyśleń, trochę pozwolenia sobie na smutek i złość i wszystkie te negatywne uczucia, trochę instynkt macierzyński i mnóstwo wsparcia od bliskich. Wielka mieszanka, trudna mieszanka, wzbogacająca.
UsuńMajuZi - masz rację :*
super wiersz! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńMoże jednak bardziej proza życia ;) Ale dziękuję, dziękuję :)
Usuń