Całkiem niedawno niecałkiem bliska mi osoba namawiała mnie
na trzecie dziecko. Że młoda jeszcze jestem, że dobrze dla Krzysia, że mam
warunki, że też dałam się wkręcić w tę rozmowę.
To normalne, że najbardziej bałabym się, że dziecko, które mogłabym
nosić w sobie, jest chore. Upośledzone. Niepełnosprawne. Temat zespołu Julka
już oswoiłam. Zaakceptowałam. Przegryzłam. Polubiłam nawet (czasami). Co nie
znaczy, że nie chciałabym ponad wszystko na świecie, żeby Julek był
pełnosprawny. Żeby mógł o sobie decydować. Mówić wyraźnie i na temat. Mówić w
ogóle. Żeby mógł skończyć szkołę, którą chce i pójść na studia, jeśli zechce.
Mieć przyjaciół, a z Krzysiem partnerskie relacje. Nie być w grupie podwyższonego
ryzyka zachorowalności na różne paskudztwa z powodu nadmiaru materiału
genetycznego. Znaleźć pracę, zarabiać. Utrzymywać siebie i swoją rodzinę. Z
nami kontakt telefoniczny. Z miejsca zamieszkania, które sam sobie wybrał. Bałabym
się, że dziecko, które noszę w sobie, nie będzie miało takiej szansy.
Już raz się oparzyłam. Moją świadomość dwa lata temu
rozjechał kombajn rozczarowań. A doświadczenie wymazało tę głupią zarozumiałość,
że moją rodzinę choroby nie dotyczą. Spokorniałam.
Na tym mniej więcej skupiłam się w tej rozmowie.
- No, ale wiesz, teraz są przecież badania, no wiesz, jakby
było coś nie tak z dzieckiem, to wiesz…
Trzy wyrazy wprowadziły w osłupienie mojego rozmówcę. Trzy
wyrazy: nie, usunęłabym, ciąży. A gdy dodałam, że Julka też nie usunęłabym,
gdybym wiedziała o jego zespole, poziom konsternacji szczytował. Dla mnie to naturalne, że szanuję życie. Moje, twoje, jego, jej, nasze, wasze, ich,
od pierwszych podziałów komórek i to niecałkiem doskonałe.
Nie mogę wymagać, aby każdy miał poglądy zbliżone do moich. Nawet
tego nie chcę. Zarówno doświadczeniem, które zbieram w codzienności, jak i
zderzeniem z innym punktem widzenia na ten sam problem, rozwijam się. Buduję
swoją tożsamość. Niemniej boli mnie ta lekkość, z jaką przychodzi wyrażenie
woli o amputacji życia. Bo płód jest wadliwy.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Też bym nie usunęła. dlatego nie zdecydowałam się na badania prenatalne.
OdpowiedzUsuńAle bomba dwa razy nie trafia w to samo miejsce...
Właśnie że nie Kasiu. Czasem jednak trafia. :(
Usuń:((
UsuńMarto, jesteście piękną rodzinką... Tak wiele mogę się od Ciebie, Was, uczyć...Ta możliwa ilość trafień bomby...aż wierzyć się nie chce:(
UsuńDominika
Też widziałam na kilku blogach, że trafia :(
OdpowiedzUsuń