Lubię patrzeć na rozemocjonowane dzieci, z wypiekami na twarzy. Przejęte, cichutko pod nosem deklamujące albo głośno i BAR-DZO WY-RA-ŹNIE, powoli albo wręcz przeciwnie - chcące prześcignąć torpedę.
Lubię.
Zaangażowane całkowicie, połowicznie albo wcale. Jakkolwiek nie nastawione, zawsze szczerze.
"Przybieżeli do Betlejem" rozłożyło mnie dzisiaj na łopatki. Głośne, nie trzymające rytmu, fałszujące, prosto z serca - wzruszało. Normalnie wzruszało. Mnie.
Dziś Świetliki miały Jasełka. Całą trójkę przybyliśmy, żeby obejrzeć Krzysia i jego grupę, złożyć sobie życzenia ze znajomymi mamami i paniami przedszkolankami. Kawał dobrej roboty zrobiły. Ogarnąć ten żywy, rozbiegany organizm, zmobilizować do wejścia w role niecodzienne trzeba wiedzieć jak.
Coraz bliżej Święta. W środku robię się z waty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz