Na oficjalne przywitanie z Bałtykiem wybraliśmy wczoraj Sopot.
Molo, Monciak i statek piracki. Chętnie przez nas widziane. Przy tym mnóstwo ludzi
i kiczu, ale wrzeszczące mewy te same. Chłopaki połaziły po drewnianym
pomoście, ale chciały dotknąć słonej wody. Słońce akurat przygrzało, więc na
plażę zeszliśmy. Krzyś – rozumiem, że niecierpliwie gnał do wody, ale po Julku
nie spodziewałam się takiej nachalności w wydeptywaniu ścieżki do morza. Jak żółwik
szedł prosto i konsekwentnie do wody.
Potem Gdańsk. Krzyś odkąd przy Wielkim Młynie - początku
naszej wędrówki - odkrył wielką dmuchaną zjeżdżalnię (na której zafundowane
miał pięć minut przyjemności), okrzyknął to największą gdańską atrakcją. Neptun przy Długim Targu? Moja ulubiona Mariańska? Spacer
wzdłuż Motławy? Dla Krzysia: nuda, nuda, nuda. Dla mnie osobista porażka. ;) Julek spacyfikowany w wózku
sprzeciwu nie wyrażał.
U nas obiecanki nie cacanki i na koniec spaceru mieliśmy
na ten – tu cytuję: „malutki plac zabawik” wrócić, więc Krzyś z uporem większym
od Julka zawracał nam głowę powrotem. Wakacje z dziećmi. :)
A dzisiaj Wyspa Sobieszewska. Słońce cudne, ale wiatr cudniejszy.
Piaskiem w oczy rzucało. Wytrzymaliśmy na plaży godzinę. Krzyś jedyny pluskał się w
wodzie. Ciepłej jak na Bałtyk (nie)przystało.
Wczoraj na sopockim molo.
Wszystkie schody są Julka.
Ptaki. Ptaszyska. Krzyś.
Byle do morza.
Wielka zjeżdżalni na małym placu zabawik. Julek też się załapał. Zaprawa na sucho.
Sobieszewo dzisiaj. Paskudnie wiało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz