Jest całkiem przyjemna, nieco upierdliwa, aczkolwiek skuteczna.
Najpierw trzeba wyznaczyć sobie cel.
Ja wzięłam Szyndzielnię, szczyt w północnym paśmie Beskidu Śląskiego, nieco powyżej 1000 m n.p.m.
Potem zapakować plecak. Nieduży, na cztery kanapki, wodę, dwie kurtki przeciwdeszczowe, zapas ubrania małego, dwa pampersy, chusteczki wilgotne.
Zostawić wózek w aucie.
Zabrać ze sobą prawie czteroletniego chłopca o niestandardowych manierach, wymaganiach i sposobach komunikacji. Plus sześciolatka, na szczęście gotowego do chodzenia szlakiem. Babcia była balsamem na tę podróż.
Dojść do kolejki linowej (ok. kilometra), niosąc czterolatka głównie na plecach.
Wjechać na górę kolejką.
Dojść do schroniska (w normalnych warunkach kilkuminutowy spacer) z czterolatkiem na biodrze lub/i plecach.
Zachłysnąć się oddechem gór.
Pobiegać za uwolnionym czterolatkiem.
Podejmować mało skuteczne próby okiełznania całkiem donośnie wyrażanego niezadowolenia. Przez tego czterolatka. Sześciolatek i babcia byli ciągle uśmiechnięci.
Powędrować z czterolatkiem tą samą drogą w dół. W sposób opisany jak wyżej.
Krzyś zdobył odznaką piechura, Julek marudera, ja zgubiłam kilogram.
ooo A gdzie Was tam wywiało???
OdpowiedzUsuńTradycyjnie tydzień wakacji spędzam z chłopakami u babci Krysi i dziadka Ludwika w Bielsku-Białej (BB). Do co rocznych atrakcji (basen w Cygańskim Lesie, blaszana rura na Błoniach, pizza, lotnisko, wszystkie okoliczne place zabaw) dorzuciłam w tym roku Szyndzielnię (wjazd kolejką linową) domyślając się słusznie, że starsze dziecię dojrzało do takiej wycieczki, młodszego reakcji nie byłam w stanie przewidzieć. Góry mu chyba nie są jednak w smak. Na ten - przynajmniej - czas. :)
UsuńPrzypomniałaś mi tym postem, że góry wzywają... a kilogramów to ja mam do stracenia bardzo dużo, więc jak znalazł :)
OdpowiedzUsuń