sobota, 12 lipca 2014

Na swoim miejscu

Co zrobić, gdy próg domu przekroczy Holender u boku pięknej Polki? Witać po polsku, uśmiechać po angielsku, kryć się za kawą, biec po słownik, może lepiej wino?
Odpowiedź. Wpuścić na salony Julka.
Języka nie zabrakło mu w gębie. Przemawiał bez kompleksów swoją chińszczyzną, gestykulując przy tym śmiało i międzynarodowo, ciesząc przybyszami całym sobą. Raz dwa przełamał barierę, stopił wszelkie lody, podbił serca gości, wina nie trzeba było. Oswoił atmosferę, język - nawet kulejący angielski odgrzebał w mojej głowie.
I tak oto ze szpitala trafiliśmy prosto w niecodzienną, miłą atmosferę spotkania z Martyną i Adrianem. A potem jeszcze był grill rodzinny i czas zleciał miło. Z jednego miejsca na drugie. Hop, skok i dom. Jestem na właściwym miejscu.







6 komentarzy:

  1. U nas było kiedyś podobnie. :) Przyjechała do nas pani z Holandii, zwana od tamtego czasu ciocią Renny albo ciocią Renifer. :) Czwarty miał wtedy jakieś 4 lata i nie mówił za wiele. Za to z ciocią R. dogadał się wyśmienicie! Razem siedzieli i książki czytali! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo dzieci rozrabiają i rozbrajają. Bezbłędnie. :)

      Usuń
  2. nie miałam, bardzo dobrze wyszło - szast-prast i zmiana klimatu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaka piekna rodzinna fotografia.Dzieki za udostępnienie,bo ostatnio moją wnusie widzę tylko na zdjęciach i słyszę przez telefon.Zazdroszcze

    Holendrowi...A Juluś zna gwarę międzynarodową,coś w tym jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze parę ujęć Martynki tylko z Romkiem, Krzysiem i Julkiem - kuzynostwo w budziskowym komplecie ;) To było fajne pokoleniowe spotkanie! :)

      Usuń
    2. Dzieki za fajne fotki.Obejrzałam i cieszę się z ich radości.Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń