Nuda wypchnęła nas w miasto.
Uzbrojeni w picie, brak planu na działanie poza planem na niespieszenie się nigdzie, zaparkowaliśmy pod ZOO. I poszliśmy przed siebie. Małpy, żmije, krokodyle. Słonie, żyrafy, lew. Tarantule, ptaszniki, rekin. Julek najżywiej reagował przy kolejce na placu zabaw i akwarium z rybami, Krzyś nas oprowadzał, bo ledwo w maju był tu z przedszkolem. Najżywiej reagował na lody. Ale wycieczka się udała.
Po raz pierwszy machnęłam Julka legitymacją i weszliśmy do ZOO nic nie płacąc: osoba niepełnosprawna i opiekun. Ani mi dziwnie z tym, ani nie po drodze. Zaoszczędzone 35 zł wydaliśmy na lody i kolejkę. Czysto ekonomicznie.
W domu byliśmy przed burzą.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Martuniu, ależ chłopcom zrobiłaś wspaniałą frajdę. Widać zadowolenie po ich buziakach.
OdpowiedzUsuńWięcej takich wypraw.pozdrawiam alat.