Lubię weekendowe poranki. Nie żebym szczególnie długo pospała, bo chłopaki około 6.00 budzą się i nas. Ale nie trzeba nigdzie się spieszyć. W łóżku można poleżeć. Wziąć Julka do spółki. Krzyś zazwyczaj nad ranem sam się do nas ładuje. Albo zaraz po przebudzeniu już jest między nami. Dla Julka - w przeciwieństwie do Krzysia - łóżko wydaje się za małe. Łaskawie podda się łaskotkom, bez większego sprzeciwu da się przewinąć, ale już na dłuższą posiadówkę nie mamy co liczyć. Nogi spuszcza (ostatnio tyłem), bada grunt i już go nie ma. A dla mnie (lub Radka) koniec leżenia.
Wyjątkowe są chwile, gdy da się namówić (czyt. wcisnąć na leżaka między mnie a Krzysia) i posłuchać bajki, wierszyka albo opowiadania, które zwykle przytaszcza Krzyś. Nie żebym uwielbiała z rana czytać sklejonym jeszcze przez sen wzrokiem, ale, gdy książka ląduje na pościeli, nie odmawiam. Krzyś słucha, Julek wierci się albo koniecznie chce przewrócić kartkę, a ja lubię ich mieć przy sobie. Od samego rana.
Julek jeszcze skupiony.
A tu już myślami gdzie indziej.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz