Spotykam
się z różnymi opiniami na temat osób z zespołem Downa. Wśród nich dominują
dwie. Jedna zanurzona jest w hurraoptymizmie.
– Dzisiaj, przy takiej rehabilitacji, stymulacji logopedycznej i
pedagogicznej te dzieciaki osiągają prawie normę intelektualną (entuzjastyczna przemowa
dyrektorki ppp, która w Julku, gdy czekaliśmy na spotkanie z psychologiem, rozpoznała bez trudu
zespołowca).
Druga
brzmi mniej więcej tak: - Zespół Downa? Naprawdę? Ojeeeej, jaka szkoda! I tu w
oczach popłoch, ucieczka spojrzeniem gdzieś w bok, z którego wyłazi stopklatka
(też moja z przedjulkowej ery) niskiego, zidiociałego osobnika o krępej budowie
ciała, który tępo patrzy w przestrzeń albo uśmiecha się głupkowato. (Julek,
wybacz moją ignorancję!).
Gdzieś
pomiędzy nimi jest jeszcze jedna słodka jak cukierek, różowy landrynek: -
Zespół Downa? Ooo, to takie ciepłe i miłe osóbki.
A prawda
jest pośrodku.
Ja ją
dopiero poznaję. Rośnie we mnie razem z Julkiem.
Dziecko z
zespołem Downa to przede wszystkim dziecko. Zwyczajnie potrzebuje miłości,
czułości i zainteresowania. Rodzi się to dziecko (zespołowe) jak każde zdrowe z
pewnymi, zapisanymi w genach możliwościami i talentami (potencjałem zwą dziś to
coś). One są już na samym starcie
ograniczone przez genetyczną zawieruchę z chromosomem. Wiadomo. Ale są. I trzeba je wyłuskać, jak orzecha ze
skorupy, schrupać, rozgryźć i przetrawić. Temu służy rehabilitacja, zabawa z
dzieckiem, spotkania z pedagogiem, logopedą, wygłupy wieczorne, pieszczoty
całodobowe.
Nie znaczy
to jednak, że przy tej fachowej i rodzicielskiej stymulacji każde dziecko z
zespołem Downa osiągnie prawie normę intelektualną. Każde możliwości mają swoje
ograniczenia.
Nie wiem,
jak daleko zajdzie Julek ze swoimi ograniczeniami. Ja się cieszę jego
możliwościami. Uśmiechem z serca i empatią, uporem paskudnym i apetytem na życie. Uwielbiam go! Do utraty tchu. Krzysia przecież też. Ale Julek mnie rozmiękcza. W środku. Zmienia spojrzenie na wiele.
Marta :-* Spotykamy się czasami z absolutna indolencja ludzi, po których spodziewalibyśmy się nie co więcej, a tym czasem Pani rozdająca "Metro" na ruchliwym skrzyżowaniu, ma więcej wiedzy i empatii nic osoba pracująca na eksponowanym stanowisku w PPP.
OdpowiedzUsuńUcałuj Jula i niech nadal Cię rozmiękcza, niech będzie Wam różowo i kolorowo.
BaHa
Basiu, ja nie mam pretensji do pani z ppp. Zaskoczył mnie ten optymizm na wyrost. Niewiedza często wynika z braku doświadczenia. A to ppp, w którym Julek był badany, akurat ma niewielkie doświadczenie z dziećmi zespołowymi (na przykład pani pedagog robiąca testy Julkowi we czwartek pracuje tam od czterech lat i pierwszy raz robiła takie badanie dziecku z zespołem Downa!). Ja przecież też miałam nieprawdziwe wyobrażenie zespołowców. Modyfikuję je dzięki Julkowi. :)
UsuńI to prawda w całej okazałości.Moja wnusia Natalka;była współlokatorka z sali przy ul.Litewskiej i sąsiadka z ul. Działdowskiej(to ta dziewczynka z irokezem-wygoloną główką po obu bokach).Cieszę się,że po trudach udało mi się zamieścić wejść na blog i w postaci "ANONIMU"odezwać się. Moja wnusia w tej chwili jest po operacji biodra zagipsowana od żeber po kostki.Wczoraj minął półmetek czyli 3 tygodnie.Jest cierpliwa i silna to da radę,a my jej w tym pomożemy.Przesyłamy pozdrowienia-niech Julkowi sprzyja dobra gwiazeczka:)ALA T.
OdpowiedzUsuńNatalka? Ta cudna dziewczynka z pięknymi oczami? Pewno, że pamiętam.:) I Panią też :) serdecznie was pozdrawiamy! i mnóstwo zdrowia życzymy, szczególnie teraz, gdy Natalka tak dzielnie znosi zabieg! A co u was? Tak bardzo jestem ciekawa. julkonek@gmail.com gdyby Pani chciała napisać. :)
Usuń