Nie miałam czasu tęsknić za chłopakami. Krzyś w sobotni poranek trzymał fason. W ciągu dnia pociągał nieco nosem. Tęsknił. Na przywitanie wtulił się mocno i odetchnął, że już jesteśmy. Julek wydawał się obojętny.
Dobrze nam zrobił ten wyjazd.
Bez oglądania się na dzieci, bez wsłuchiwania w ich ochoty i nieochoty, pojękiwania i śmiechy. Wewnętrzny spokój, bo są w dobrych babcino-dziadkowych rękach, tylko ułatwił nam zadanie. Lekko więc i swobodnie popijaliśmy kawę na rynku w Kaliszu, gadkowaliśmy z moim bratem i jego żoną (jak fajnie było się razem spotkać i razem bawić!), poleżeliśmy przed imprezą, wyszykowaliśmy się na nią starannie. A potem krążyliśmy od kościoła do kościoła ze świadkową na pokładzie. Bo adres znaliśmy, ale nie lokalne ulice. Zdążyliśmy. Ale tylko dlatego, że pod jednym kościołem ktoś zagadnął nas, czy też czekamy na ślub Mileny i Grzegorza. ??? Nie! Zdecydowanie nie.
Chętnie powtórzę taki wypad. :)
Niewiarygodne - razem, sami, jak w erze przeddzieciowej. ;) |
Ale wam zazdroszczę tego wypadu, jak w erze przeddzieciowej :D
OdpowiedzUsuńTakie wypady są na wagę złota!! Oby częściej! :))
OdpowiedzUsuńA razem wyglądacie bosko!
Oj, tak, na wagę złota :)
UsuńA jak się ściska dzieci po powrocie. mmm cmok Super, że dobrze się bawiliście. Takie rozłąki są dobra dla zdrowia psychicznego i Waszego i dzieci.
OdpowiedzUsuńOj, potrzeba takiego solidnego odseparowania na chwilę. Powracanie do domu, w którym czekają dzieci - jedno z piękniejszych odczuć!
Usuń