Faza chorowania kończy się. Na horyzoncie majaczy okres rekonwalescencji. Krzyś do piątku pozostaje na antybiotyku, w domu do przyszłej środy. A ja z nim, z nimi dwójką. Bo Julek chodzi z glutem, czyli do przedszkola nie chodzi.
Możemy już na krótkie, bezwietrzne i bez biegania spacery wychodzić.
Płuca się regenerują, prawe ucho też.
Dobrze nawet się składa. Bo mam dużo czasu dla moich chłopaków. Podglądam, podsłuchuję, również siebie. Ucinam pogawędki z Krzysiem.
Zasada współmierności u nas nie działa.
Żeby Julka zdopingować do dobrych
wzorów zachowań, bardzo wyraźnie podkreślam każde jego spojrzenie w moje
oczy, każdą realizację jakiegoś polecenie. Schodzi ze schodów samodzielnie brawa! Pokaże gdzie ma buty - brawa. Zaniesie Krzysiowi biszkopta - brawa. To są tak podstawowe sprawy,
że przy niezespołowym Krzyśku, nawet do głowy mi nie przychodzi, żeby podobne sprawy oklaskiwać. A Krzyś to bystry obserwator, ale ciągle przecież dzieciak. Widzi pochwały, a nie przyczyny ich. Mimo że tłumaczę przy różnych okazjach, że Julek ma swój, zespołowy tryb dojrzewania.
Zdecydowanie więcej muszę dopieszczać Krzysia. I mniej gadać o Julku.
Bo Julek przez swoje ograniczenia i nasze zmagania z nimi stał się zupełnie nieoczekiwanie lejtmotywem w naszym domu.
Trochę ma pod górkę brat młodszego brata.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz