Zaraz po pracy miałam dziś spotkanie towarzyskie. Miłe, oderwane od codziennej rutyny, z dawno niewidzianym, ulubionym bratem ciotecznym. Spraw do obgadania wiele. Trochę do pośmiania.
Pierwsze piętnaście minut delektowałam się nie tylko pyszną, gorącą czekoladą. Byłam wśród ludzi, siedziałam wygodnie. Poza kelnerką nikt ode mnie nic nie chciał.
Przez drugie piętnaście minut z uwagą słuchałam brata.
Przez trzecie piętnaście dwa razy dyskretnie spojrzałam na zegarek.
W czwartym kwadransie nerwowo kręciłam się na krześle.
W piątym siedziałam już w aucie.
Wracałam do domu.
Do chłopców.
Codzienne cztery godziny, które mamy po południu dla siebie, na własne życzenie skurczyłam do dwóch. I nagle niewygodnie mi się z tym zrobiło.
A jeszcze dwie godziny wcześniej ręce zacierałam na to popołudnie.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Znam to i miewam podobnie ;-).
OdpowiedzUsuńJesteś stracona dla społeczeństwa!! :)))
OdpowiedzUsuńCoś na ten ksztłt wczoraj poczułam ;))
UsuńJa tez znam ten syndrom ;-)
OdpowiedzUsuń