piątek, 1 lutego 2013

W OWI

Julek w OWI na Pilickiej czuje się jak ryba w wodzie. :)
Z panem Pawłem (szatniarzem) zaprzyjaźniony (lubi władować mu się na ręce i chętnie wymienia numerek na ubranie), do dzieci podchodzi z zaciekawieniem (do tych płaczących niepewnie), maskotki w poczekalni musztruje, do znanych sobie terapeutów mknie z prędkością światła (za mną nie oglądając się wcale).
W piątki ma zajęcia indywidualne. Z panią Anią (pedagogiem) i panem Michałem (rehabilitantem). Ja w tym czasie mam czas dla siebie. Dla siebie (!). Zwykle czytam. Albo gadam przez telefon. Albo obserwuję ludzi.
Dziś w rejestracji stanęli młodzi rodzice z maleństwem na rękach. W towarzystwie zagubienia i strachu.To była ich pierwsza wizyta. W oczach dziewczyny ujrzałam siebie sprzed dwóch lat. Tak samo z niedowierzaniem i paniką ogarnęła wzrokiem ludzi siedzących w poczekalni. – Co ja tutaj robię? To nie moja bajka! – niemo krzyczała(m).
Ta obcość nowego nieprzygotowanego poraża.
Potem staje się codziennością. Oswojoną, zwykłą codziennością. Można się w niej z wzajemnością odnaleźć. :)

4 komentarze:

  1. Oj tak, też pamiętam siebie z malutką Zoszką na rękach, biegającą po rejestracjach do specjalistów, główkującą a propos rehabilitacji. Trudny to był czas. Dobrze, że wraz z upływającym czasem jest możliwość ujarzmiania tej nowej, dziwacznej rzeczywistości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że można ujarzmić? Na szczęście, bo szłoby zwariować. Tamta ja i obecna ja to dwa różne ja :)) A wtedy wydawało mi się, że zobaczyłam koniec świata. A to był tylko mały bezbronny Julek. :)

      Usuń
  2. U nas odwrotnie - im dalej tym gorzej. Może dlatego, że dopiero teraz wyłania się morze problemów. Co raz więcej problemów, których nie wiadomo jak rozwiązać. ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno im głębiej w las, tym więcej grzybów. Nie jest lekko. Jeden problem się rozwiąże, pojawia drugi i jeszcze łażą parami. Powodzenia :)

      Usuń