Od pierwszego spotkania z Julkiem wiedziałam, że będzie inny. Powoli odkrywam, co to w ogóle oznacza. Bywa różnie. Miewam chandry. Zaliczam downowe doły. Duszne i uleczalne. Nigdy jednak nie łudziłam się, że Julek nadgoni swoich niezespołowych rówieśników.
Pomógł mi w tym zdrowy rozsądek i niewiele starszy Krzyś, bo dobrze w pamięci miałam kolejne etapy rozwoju dziecka. Julek od początku nie był kompatybilny z tymi szczeblami rozwojowymi. Idzie do przodu całkowicie po swojemu. Nie wiem, dokąd dobrnie. Matura, studia to nie jego bajka. Można być szczęśliwym i bez tego. Mnie w zupełności wystarczy, że będzie gadał. Po naszemu.
Wierzę też, że znajdzie się taki rodzaj pracy, którą będzie mógł wykonywać. Z tym swoim umiarkowanym, czy nawet znacznym upośledzeniem. Marzę, że nie będzie poważnie chorował.
A dzisiaj wystarczy mi, że po powrocie z placu zabaw, na który Krzyś wybrał się z Radkiem w czasie, gdy Julek popołudniowo drzemał, mój starszy syn relacjonuje, jak było: - Fajnie. Był też chłopiec z naszego przedszkola. Pytał mnie: a gdzie jest Julek?
Podobno kryło się w tym pytaniu rozczarowanie.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz