niedziela, 24 grudnia 2017

wtorek, 19 grudnia 2017

Ozdoby

W drodze po Julka dogoniła mnie dziś taka wiadomość tekstowa: "Informuję tylko, że Juluś wyprodukował tyle ozdób świątecznych, że zakupy w tym roku nie będą potrzebne. Zostawiłam prace w szatni. Zuch!!! Wszystkie sam!".
Rzeczywiście towarzystwo doborowe. Mikołaj, choinka, Aniołek. Cóż było robić, zabrałam wszystkich do domu. O Julku nie zapomniałam. ;)
Trio najpierw zaliczyło sesję z jodłą. A potem znalazło swoje miejsca. Mikołaj stanął na parapecie w kuchni, choinkę zabieram do pracy, a Aniołek wylądował na czubku naszej jodły. Jeszcze nagiej i nieprzyozdobionej, co nie przeszkadza mu czynić honorów domu. Jutro zapozna bombki, światełka i łańcuch.
Anioł jedyny w swoim rodzaju. Cały zrobiony przez Julka. Buzia, ręce, gowa. Tylko skrzydła pani wycięła.



W szatni czekał na mnie też renifer z sankami. Najbardziej rozczuliły mnie płatki śniegu. Te duże, białe, kwadratowe. :)


Przedświątecznie pozdrawiamy!

piątek, 15 grudnia 2017

Dzyń-dzyń

Julek uczy się mówić po polsku tak, jak ja języka obcego. Z tą różnicą, że on się uczy, a ja przestałam.
Umiejętność mówienia nabywa powtarzając wyrazy, ich odmianę, proste konstrukcje zdaniowe. Powtórzeń jest dużo, więcej, ciągle nie dość. Nie ma tu miejsca na spontaniczność. Głowa nasiąka językiem. Przetworzenie tego jednak, zapisanie danych i najważniejsze - odtworzenie ich wymaga ćwiczeń. I czasu. Wysyp wyrazów, prościutkich zdań w ostatnim czasie jest wynikiem wielomiesięcznej, a nawet wieloletniej pracy. A że głowa dobrze naoliwiona, wytrenowana, przyzwyczajona do pracy, to i nowości językowo-gramatyczne pojawiają się częściej.
Ostatnio to sobie uświadomiłam. Przez "Mama, śnieg".
Powroty z przedszkola umilamy śpiewaniem. To nasze wspólne, bardzo razem bycie. Jakoś w połowie listopada Julek odkrył piosenkę "Zima, zima, zima, pada, pada śnieg". A to, co Julek ulubi, powtarza po tysiąckroć.
- Julek, co śpiewamy?
- Mama, śnieg.
I tak do znudzenia. Wytarcia płyty. Wyplucia mego. Bo Julek potrafi śpiewać tylko równolegle ze mną. Wyjątkiem jest "Panie Janie", ale nad tym repeartuarem mój artysta pracował od ubiegłej wiosny. Cóż, poświęcenie macierzyńskie różne ma oblicza. ;)
Początkowo słuchał. Jeden i ten sam kawałek (zaśpiewanie trwa ok. 40 sekund). Codziennie w drodze z przedszkola (10 minut). W drodze na trening (gdy wieziemy Krzysia 15 minut). Na basen (20 minut w jedną i 20 minut w drugą stronę). Chłopak nie odpuszcza. Najpierw śpiewał tylko "pada" oraz "śnieg". Po setkach powtórzeń mamy fragmenty zupełnie zrozumiałe i fragmenty połykane, z końcówkami wyrazów. Julka wykonanie brzmi teraz mniej więcej tak:
"Ima,  ima, ima, pada, pada śniek
Jadę, jadę at kami, anki onią eczkami
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń

... pola śnieku ały świat
Biała oga hen ... ami, anki onią ami
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń.

Jaka yszna ana, paska ... koń
śniek bija tami, anki onią eczkami.
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń."

Do ideału rzeczywiście daleko. Zasypana droga ograniczeniami, na które nie mamy za dużego wpływu. Stąd objazdy. Przypadek Julka jest właśnie taki. Ale dzyń-dzyń-dzyń wymawia dźwięcznie, wdzięcznie, z zaangażowaniem. :)


czwartek, 14 grudnia 2017

Potem

"Potem" to słowo klucz w negocjacjach z Julkiem. To przesunięcie w czasie tego, co Julek domaga się tu, w tej chwili, absolutnie natychmiast, musi że już. Potem znaczy nie teraz. Potem znaczy poczekaj. Potem wchodzi w obieg. Bo przecież każdy kij ma dwa końce.
- Julek, sprzątnij buty.
- Potem.

Przed świętami

Autobusy i przedświąteczne imprezy jeżdzą stadami.
I od tej zasady nie ma odstępstw.
Tradycją jest, że w Julka przedszkolu przygotowywane są co roku jasełka. Po nich poczęstunek (rodzice szykują pyszności) i warsztaty, na których wspólnie tworzymy różne świąteczne ozdoby. To również okazja, żeby pogadać z wychowawczyniami, rodzicami, integrować się i cieszyć pociechami. Zawsze w sobotę. Data znana jest od września. Godzina również. W tym roku 16:00.
Odkąd Krzyś zapałał miłością dozgonną i odwzajemnioną do piłki nożnej, w grudniowy grafik wpisał się na stałe Mikołajkowy Turniej Piłki Nożnej. W szkole. Obok. Na szczęście.
Bach! W tym samym dniu co jasełka. Ale że w godzinach 10:00-15:00 wiedziałam, że ogarnę całość, a Radek zdąży do Julka przedszkola (zasada nr dwa, od której nie ma odstępstw, przed świętami najwięcej jest roboty).
I tak poukładany grafik wprawdzie opanował całą sobotę, ale bez zadyszki, na spokojnie, luzik.
Do wtorku żyłam w błogim przeświadczeniu, że się uda.
W środę nagła, wymuszona zewnętrznymi i niezależnymi okolicznościami, zmiana godzin julkowego przedstawienia. Przesunięcie w czasie. Start o 13:00. W samym środeczku rozgrywek. Jęknęłam.
W sobotę rano zapakowałam cztery bułki, dwa jabłka, trzy wody, jeden sok (na przekupienie jęków), przebranie Julka (w tym roku syn mój był psem), dobre nastawienie (uda się, uda się, przeżyję). Pojechaliśmy. Do pakietu "nie ma że sobota i mało ludzi" dorzucono kiermasz świąteczny w szkole. Znaleźć miejsce do zaparkowania - nie ma takiej opcji! Wyrzuciliśmy Krzysia pod halą, rundka po okolicy, stanęliśny kilka ładnych minut spacerem od szkoły. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale o zdanie pytajcie Julka. Były więc wyścigi, o jak się cieszę, że nie pada deszcz, podawanie sobie wyimagonowanej piłki i strzały w wyobrażoną bramkę. Dokulaliśmy się do hali. Krzyś zaliczał rozgrzewkę. Po roku trenowania w klubie znam już wielu rodziców. Zaopiekowała się nami Kasia, skutecznie pozbawiając mnie poczucia osamotnienia. Julek dzielnie wytrwał 45 minut. Pięknie kibicował. A potem zlazł z ławek. I się zaczęło. No.
Pot, sapanie, irytacja, wnerw, fantastyczny nastrój przedświąteczny. Ruszyliśmy w szkołę. Oglądaliśmy przedmioty wystawione na stoiskach (kiepski pomysł -  Julek uwielbia eksplorować świat palcami, świat ceramicznych, szklanych i kruchych cudeńków nie lubi być tak eskplorowany). Uciekłam pod scenę. Julek lubi przestawienia. Tłumek rodziców, babć, wujków i cioć występujących dzieci zmusił mnie do wzięcia Julka na ręce, żeby mógł cokolwiek widzieć (dwadzieścia jeden i pół kilograma). Kolędy. Wśród nich "Przybieżeli do Betlejem". Julek w siódmym niebie. Macha rękami, robi pokłony (ruszające się dwadzieścia jeden i pół kilo waży więcej), wykonuje cały skomplikowany układ choreograficzny, który za chwilę do tej właśnie kolędy zaprezentuje na swoich jasełkach."Przybieżeli" się kończy, Julek woła "raaz". To tak nie działa, dziecko. Ktoś coś mówi przez mikrofon. Julek wrzeszczy "raaz"! Robi się gorąco. Wierzgające, krzyczące dwadzieścia jeden i pół kilo waży jeszcze więcej. Koniec. Odwrót. Kierunek hala. Tiaaaa. Protest song nie tylko Rodowicz potrafi wykonać. Wszystkie oczy zwrócone na nas. Julkowe "nie" rozlało się. Przeszło w tsunami. Opanowałam sokiem, babeczką i obietnicą, że potem do domu. Potem znaczy po jasełkach w przedszkolu i turnieju Krzysia, na który wrócimy z jasełek. Uf.
Do przedszkola zdążył Radek. Gdy Julek dostrzegł tatę - na szczęście w samej końcówce - było pozamiatane. Zwiał ze sceny, przebił się przez kordon rodziców, wpadł w ramiona opoki. To był trudny dzień nie tylko dla mnie. Julek zmęczony turniejem, wyrwany sobotniemu rytuałowi, miał dość wszystkiego. Pani Agata uratowała sprawę. Zarządziła pełną mobilizację i syn mój wystąpił. Wprawdzie nie odezwał się słowem, za to bezgłośnie wymawiał kwestie, które miał do powiedzenia z resztą zwierzyny wigilijnej. I był bezkonkurencyjny przy machaniu rękami do kolędy "Przybieżeli do Betlejem".
Chwila oddechu (w biegu połykałam kawałek makowca) i pognaliśmy z powrotem na turniej już w trójkę. Podsumowanie ligi, wręczanie nagród, uścisk dłoni prezesa. Nieoczekiwanie wywołano Radka, któremu oficjalnie podziękowano za nieobowiązkową obecność na każdym meczu ligowym, wożenie chłopaków, czynną pomoc. Taka sytuacja.
W domu byliśmy razem z pierwszą gwiazdką na niebie.
Bez ściemy. Padliśmy wieczorem jak kłody.









środa, 6 grudnia 2017

Misja

Uwielbiam ten czas. Lepienie ciastek. Prezenty ślicznie opakowane. Niepewność. Niecierpliwość. Czatowanie. Szukanie. Gdzie one są?! Czy są?!
Rytuał musi być. Wydłuża się tylko czas zaśnięcia dzieci. Mocnym, pierwszym snem, który zagwatantuje, że nie podejrzą skradającej się postaci, cichutko na paluszkach, w skarpetach tłumiących jakiekolwiek szuranie.
Naszykowana woda wypita, ciasteczka połknięte. Pozostaję okruchy. W przemyślany sposób rozrzucone (na wizytówce: stylista krajobrazu świątecznego). Liścik dla świętego ("Drogi Święty Mikołaju. Masz tu od nas poczęstunek i coś do popicia.") znika. Zostaje ślad ("Szukaj a znajdziesz. PS Ciasteczka-kuleczki-śnieżynki PYCHAAA!! św. M.").
Gdy w pełnym rynsztunku (makijaż, fryzura, szminka na ustach) podążam w stronę drzwi wejściowych (jest 5:40!) słyszę szuranie, trzaskanie, niezwyczajny hałas. Wbiegam na górę. Światło w pokoju Krzysia się pali. Ten z oczami jak pięciozłotówki przeszukuje szuflady i pudła.
- Mam poszukać prezentu. Św. Mikołaj napisał.
Chowam pod nosem ukradkowy uśmiech. Przez ramię rzucam o drogach wlotowych świętego.
Kominek!
- Tam chyba coś leży!! - woła Krzyś zbiegając po schodach.
Znikam za drzwiami niezauważona. Wsiadam do auta.
Misja wykonana. Ślę wiadomość świętemu.

wtorek, 5 grudnia 2017

Pizza

Piekarnik, który dokumentnie wyzionął ducha, trzeba było zastąpić nowym. Zakup internetowy. Dostawa pod samiuśkie drzwi. Rozbebeszony z ochronnej pianki i styropianu stoi i błyszczy nowością.
Julek obchodzi, patrzy, podziwia. Wokalizuje:
- Ooooo!
- To nowy piekarnik.
- Nowy. Piec.
- Tak. Będziemy piec ciasto.
- Nie ciasto. Pica.
I tak na wyartykułowane życzenie Julka piekarnik zadebiutował pieczeniem pizzy. :)