piątek, 27 kwietnia 2012

Buszowanie w trawie

Dziś rano Julek był już o 4.45 na nogach. Dosłownie i w przenośni. Szybko ubrany raczkował gdzie popadnie. Obudził przy okazji Krzysia, który zaspany przewlekł się na nasze łóżko. Miałam przed wyjściem łakomy kąsek. Chłopaków do wytulenia. Julek poraczkował do nas, wspiął się o wezgłowie łóżka, stanął, wyciągnął ręce i natrafił na włosy taty leżącego jeszcze w pieleszach. Passskudnie pociągnął. Usłyszałam wymamrotane pod nosem niecenzuralne słowo, a głośno stwierdzenie: „No to koniec, nowe odkrycie Julkonka”.
Nowe, nowe, wyćwiczone na trawie. :) Sezon wczoraj otwarłam razem z drzwiami na taras. Julka zniosłam o poziom niżej, Krzysiowi pozwoliłam ściągnąć buty i zanurzyliśmy się w trawie. Radochę mieliśmy soczystą, wariacką i baaaardzo zieloną! Julek na siedząco zanurzał dłonie w trawie i przeczesywał ją paluszkami, a potem rwał i rwał ucieszony. Po tej wstępnej fascynacji przyszła pora na poczęstunek. W królika zachciało mu się bawić! Przy okazji tego wiosennego wiercenia się w trawie, Julek po raz pierwszy wlazł po schodach. Konkretnie dwóch. Na taras. Pierwszy stopień jest szeroki, więc gdy na niego wraczkował, zmieścił się wygodnie i mógł kolejny stopień pokonać. Tylko patrzeć, jak schody w domu zacznie forsować. Sam już nie zostaje w salonie.

A jedni lubią ciastka, a drudzy trawę. ;)




 Trawiasto nam i lżej bez butów

środa, 25 kwietnia 2012

Literkami w upór

Prawie czteroletni Krzyś z impetem wkroczył w kolejny etap rozwoju. Egzekwuje swoje ochoty tu i teraz, natychmiast. Wymusza i uparcie obstawia przy swoim. Na tłumaczenia, wyjaśnienia, groźby i prośby jest głuchy. W irytujący sposób ignoruje nas. Napięcie rośnie. Awantura goni awanturę. Kara w kącie niestraszna. Co najwyżej zakaz oglądania bajki czy brak ulubionego kakao. Ale przez moment.
Musiałam zrewidować nasze rodzicielskie działania. Zmienić podejście, no i zacząć praktykować rzeczywistą konsekwencję, a nie tę na chwilę.
Zaczęłam zawierać z Krzysiem umowy. Gdy pierwszy raz od zmian wracając z przedszkola zażądał (!) zatrzymania się pod sklepem i kupienia mu jajka niespodzianki, zaproponowałam układ. Kupię mu jajko następnego dnia, ale niech przez ten dzień będzie grzeczny. Kakao po śniadaniu i tylko w niedzielę na czczo. Na spacerze, gdy Krzyś nie chce wracać, proponuję, żeby wybrał miejsce w zasięgu naszego wzroku, do którego jeszcze powędrujemy, żeby potem zawrócić. Pozwalam mu zadecydować. Zaczęłam też uważnie obserwować siebie. Wiele razy wołam nie i już. Moje wyjaśnienia decyzji są monologiem. Teraz słucham Krzysia. Jego powodów ochoty na coś. Mam wtedy szansę zaproponować zamienniki. Zrobiłam się bardziej elastyczna i jednocześnie konsekwentna.
To nie jest tak, że od wprowadzenia nowych „procedur” wszystko idealnie działa. Są tarcia i zgrzyty, ale mamy punkt oparcia. I gdy Krzyś woła kakao po przebudzeniu, przypominam mu o naszej umowie. Krzyś napiera i stęka, namolnie marudzi refren „ja chcę kakao” (co świętego może wyprowadzić z równowagi), a ja odwołuję się do naszej umowy. Mnie to bardzo pomaga zachować spokój, a Krzyś zaczyna rozumieć, że nic nie wskóra swoim zachowaniem.
Wczoraj wieczorem tuż przed prysznicem, Krzysiowi zachciało się grać w literki. Już miałam zabronić, bo to przecież czas mycia i spania. Ale mój zakaz wywołałby najpewniej sprzeciw Krzysia, ten spowodowałby moją irytację i tak wzajemnie negatywnie nakręceni zepsulibyśmy sobie wieczór. A przecież zamiast krzyków można mieć wyciszającą zabawę.
– Dobrze, zagramy, ale najpierw weźmiesz prysznic. – zaproponowałam.
– Zgoda. – odparł szczerze ucieszony Krzyś.
W podskokach rozbierał się do mycia. A potem graliśmy, to znaczy składaliśmy Ludwika, Manuelę, Sena i wielu innych w całość. Krzyś ich liczył, Julek z łóżeczka domagał się swojego udziału, gromadka rosła. A potem Radek gadał przez telefon z Julkiem na kolanach, Krzyś odwracał chłopaków i dziewczyny na stronę literek, Julek sięgał po kartoniki, jedne zrzucał na podłogę, a drugie na moje „daj, Julek, daj” dawał. Wieczór upłynął bez zakłóceń. Można? Można. :)

sobota, 21 kwietnia 2012

Przeszkody

Pan Krzysztof (rehabilitant) zalecił, żeby Julkowi stawiać przeszkody i żeby przez nie raczkował. Jedną Julek sam namierzył już jakiś czas temu. Odkrył stół. Stół stary, który ma dwie poprzeczne belki łączące nogi słoniowe, tuż nad podłogą. Włazi Julek pod ten stół i dziarsko przełazi. Co go w tym bawi, to nie wiem. Ale ćwiczy.





Krzyś też coś od siebie dołożył. Koło ratunkowe na Julka postępy. Wspólnie z babcią nadmuchał i Julkowi założył. Ten łaził z radością w tym kole, a gdy miał dość, relaks zaliczał


albo wyłaził pięknie i skutecznie. 


Potem Krzyś swoje nogi wykładał. Bez złośliwości, dla ćwiczeń. Ale Julek nie w ciemię bity, zamiast przez wyłożone nogi na skróty, to wolał naokoło bez wysiłku. Tak też przecież można.
Przy takim bracie daleko ze swą sprawnością dojdzie. :)


czwartek, 19 kwietnia 2012

Bojączki

Gdy tylko Krzyś zaczął chodzić do żłobka (miał wtedy 14 miesięcy) ze zdrowego chłopca zamienił się w chorującego. Po kilku miesiącach jego chorowania z przerwami na bycie zdrowym, zaczęłam mieć poczucie, że jest jak tykająca bomba, która w każdej chwili może eksplodować kolejną infekcją. Napawało mnie to lękiem.
Z Julkiem mam podobnie, choć z innych powodów. Najwięcej boję się, że tyka jego dodatkowy materiał genetyczny. I nie wiem, z czym może wyskoczyć Julka zdrowie. Infekcje to teraz pryszcz.  
Nie boję się o przyszłość chłopców. Bo to strach niekonkretny i na potem.
Boję się tego, że Julek nie będzie mówił. Że nie rozstanie się ze swoim de-de-de.
Boję się, że samodzielność jego będzie ograniczona w stopniu za dużym. A nie tego, że nie skończy zwykłej podstawówki.
Boję się, że Krzyś wpadnie w złe towarzystwo. A Julek nie będzie miał towarzystwa wcale.
Boję się, że mogę przeoczyć sprawy ważne dla moich dzieci, a skupić się na tych nieistotnych.
Czasami boję się, że wychowanie moich dzieci przerośnie moje możliwości.
Nie boję się, że je przestanę kochać.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Nie tylko lekko

Książki nie tylko mogą służyć do czytania. Świetną wieżę można wybudować albo most na przykład. Zabawa przednia. Burzenie jeszcze lepsze. Julka trzeba trzymać na uwięzi, bo mostu, jak tego w Mszanie, nie można byłoby dokończyć. A jakie zażalenie zgłosił, gdy babcia Krysia spacyfikowała jego niszczycielskie zapędy. Się nadziwić nie mogła, że Julek z taką swobodą wrzucił na czwarty bieg łez z serii „nie dopuszczono mnie”.
W ogóle Julek coraz lepiej oznajmia ochoty i nieochoty. Normalnie zaczął wyrażać swoje preferencje personalne. I wyciąga ręce. Najlepiej zaś było mu w utulaniu babci Krysi.
Krzyś w fazie kolejnego buntu i znoszenia nie tylko fajnych rzeczy z przedszkola. Nie jest łatwo. Weszliśmy na wyższy poziom kar. I stąd była budowa, bajkom powiedziałam stop! Kara dotkliwa, most udany, nienajlepsze zachowania Krzysia w trakcie eliminacji. Julek w płacz. Echh, nikt nie obiecywał, że będzie tylko lekko.
Jak dobrze, że przyjechała moja Mamuś! :)




sobota, 14 kwietnia 2012

Endo lekarz

Deszczowy poranek nie sprzyjał spacerowaniu. Dzisiejsza wycieczka do Warszawy była zatem tylko w jednym celu – wizyta Julka u endokrynologa. Pojechaliśmy rodzinnie. Radek za kółkiem, ja wreszcie w roli pasażera, a chłopaki wycieczkowicze. Krzyś podziwiał Stadion Narodowy, emocjonował się jazdą tunelami (na Wisłostradzie i pod Traktem Królewskim), oglądał przez okno żłobek, do którego niegdyś chodził. Julek nie spał i też podziwiał widoki. Nic jednak nie komentował. Milczał pogodnie.
Niedoczynność tarczycy pod kontrolą. TSH w normie. Waga Julka 10,5 kg, wzrost 81 cm, obwód głowy 46 cm, wiek prawie 1,5 roku. Ogólnie jest dobrze, a w szczególe to zawsze można znaleźć dziurę w całym. ;) Julek uszczęśliwiony, w samym pampersie z dużą przychylnością poddawał się badaniu. Golutki na wiele pozwoli. Co to jest, że dzieci czują się tak bardzo szczęśliwe we własnej i tylko własnej skórze. Krzyś równie zadowolony przyglądał się wszystkiemu. Najchętniej gilgotał gołe stopy wiercącego się Julka już po badaniu. Najwięcej zaintrygował go Pan Ospa z ulotki. Buzia przy tym nie zamykała mu się wcale. Czasem gada za dwóch. A ja bym chciała, żeby gadało ich dwóch.
Wycieczkę powtórzymy. Do endo za trzy miesiące, do Warszawy jak tylko słońce pozwoli nam na lody.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Zumba lajt

Krzyś ma swoją ulubioną płytę CD, na której w dynamicznych rytmach zaaranżowane są „Krakowiaczek jeden”, „Kółko graniaste”, „Jedzie pociąg z daleka”, czy „Mam chusteczkę haftowaną”. Śpiewana klasyka dziecięca. Do tańczenia w podskokach i wydatkowania energii w porcjach olbrzymich. Leżała ta płyta odłogiem jakiś rok.
Niedawno Krzyś ją wyrwał z niepamięci i pamiętając o naszych wywijańcach, znów zażyczył sobie tańców. Zumba w wersji light. Julek oniemiał. No tak, na pewno nie pamięta tego, co działo się w ubiegłą wiosnę. Pierwszego dnia patrzył zdziwiony. Drugiego sam zaczął poruszać głową w takt muzyki i nawet zrobił wdzięczne kółeczko, raczkując dookoła siebie. Trzeciego kręcił się wokół milczącego sprzętu wyraźnie oczekując naszej dyskoteki.
Dajemy z siebie wszystko, choć tańce to bardzo swoiste. Śpiewu i skocznej polki zabraknąć przy tym nie może. Z dziesięciokilogramowym Julkiem jeszcze jako tako idą mi podskoki po całym pokoju. Ale dwudziestokilogramowy Krzyś to niemałe wyzwanie! Polka w naszej wersji wygląda statycznie i niewiele ma wspólnego z tańcem. To jeden wielki kręcioł. Zaczynam powoli jak Tuwima lokomotywa. Rozpędzam się i kręcę coraz szybciej i szybciej, wszystko wiruje. Dobrze i długo kręcę. Tyle że jak ląduję z Krzysiem na podłodze, mam jeden wielki helikopter w głowie. Nie ma szansy na kolejny start.:)) Zazwyczaj ta taneczna karuzela kończy potańcówkę. Sił mi brak. Lubię te nasze tańce.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Życzenia

Niech będzie radośnie i leniwie! 
Rodzinnie. 
Pełno i obficie 
w wiarę, nadzieję, miłość! 
Wesołego Alleluja!

Marta, Radek, Krzyś i Julek


wtorek, 3 kwietnia 2012

Równowaga

Krzyś to pieszczoch. I bywa, że zazdrośnik. Najczęściej o Julka.
Od początku mieliśmy z Radkiem plan, że będziemy chłopaków rozpieszczać czułościami i dobrym słowem jednakowo i w zależności od potrzeb. Szło to nam na początku nawet całkiem nieźle. Aż do chwili, gdy po kilku miesiącach obecności Julka w domu pojawiły się zgrzyty. Krzyś miał fochy, robił się nieznośny i bardzo chciał na siebie zwracać uwagę. Przeanalizowaliśmy z Radkiem nasze zachowania i wyszło nam, że dużo częściej i głośniej zachwycamy się Julkiem. A bo uśmiechnął się po raz pierwszy, a bo obrócił się z pleców na brzuch, a bo uwielbia kąpiele itd…. Młodszy, rozczulał sobą, przyciągał jak magnes. Zaczęliśmy więc równoważyć nasze zachwyty. Podkreślać każdy drobny sukces Krzysia, chwalić go. Poddawać podwójnym pieszczotom. Poskutkowało. Oczywiście, że Krzyś potrafi spychać w niedzielny poranek Julka z naszego łóżka, bo chce tylko z nami powygłupiać się i poprzytulać. Ale jednocześnie nie może obejść się bez Julka i domaga się jego obecności w zabawie, w przytulańcach.
Gdy Julek po raz pierwszy stanął, bardzo głośno się radowałam. Krzyś przerwał oglądanie bajki i bacznie mi się przyglądał. Nie zeszłam z tonu w swoich radościach. Cieszyłam się dalej. Wyjaśniłam Krzysiowi, że to szczególny moment, kolejny krok do przodu Julka. Krzyś wskoczył do łóżeczka brata i stał razem z nim. Cieszył się i on. Gdy pierwszy szał i sesja zdjęciowa były za nami, powiedziałam Krzysiowi, że i on ma swoje fotki z uwiecznionym pierwszym staniem. Oczywiście musiałam natychmiast wyjąć album i je pokazać. ;) Równowaga musi być zachowana.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Pierwsze stanie

Prima Aprilis. Ale Julkowi wcale nie było do żartu. Ot, położony do łóżeczka na drzemkę przedpołudniową wiercił się i kręcił niezadowolony. Buczał, wyłaził spod kołderki. Wreszcie podtrzymując się rantu łóżeczka stanął na chwiejnych nóżkach. Stanęłam i ja oniemiała. Świadkami tej niespodziewanej chwili byłam ja, Krzyś i aparat fotograficzny.
Oczywiście Krzyś zaraz wtargnął do Julka, i teraz on asystował młodszemu bratu, nie do końca chyba rozumiejąc mój z lekka histeryczny entuzjazm. ;)
Julek po raz pierwszy stał o własnych nogach. Radocha jest wielka! Kolejny krok rozwojowy do przodu.