piątek, 31 października 2014

Jesienny kadr

Kilka ostatnich dni jestem w domu z zainfekowanym Julkiem. Bieg codzienności został wstrzymany. Spowolniły obowiązki, rozeszły się w czasie.
Na to konto odebrałam dziś Krzysia o normalnej porze. Zaraz po lekcjach, o 11.30. Świetlicy pomachaliśmy z daleka.
W trójkę posiedzieliśmy wspólnie. Ja głównie w kuchni, gdzie rozładowywałam zakupy żywieniowe, ogarniałam chaos, szykowałam obiad, planowałam jutrzejszy. Potem z chłopcami obejrzałam któregoś z kolei Asteriksa i Obeliska. Po zmusiłam ich do posprzątania rozrzuconych zabawek, odkurzyłam dom. Pogadałam przez telefon z mamuś. Na koniec upiekłam szarlotkę. I gdy tak stałam w tym zapachu pieczonych jabłek z cynamonem, a chłopcy wyjątkowo zgodnie się bawili, za oknem ciemna osiemnasta wybiła, Radek przedzierał się do nas przez korki, uśmiechnęłam się do tego spełnionego, mojego magicznego domku. I zaraz za ten pogodny nastrój pogratulowałam wypitej małej czarnej, złagodzonej mlekiem.
No bo to przecież nie wypada w dzisiejszych czasach, tak zwyczajnie, bez niczego, być szczęśliwym po prostu. :D

poniedziałek, 27 października 2014

Cztery. Już cztery.

Julek bardzo zdecydowanie osadza mnie w tu i teraz.
Nie biegnę do wspomnień z jego przyjścia na świat, choć te z Krzysia narodzin są na każde wyciągnięcie ręki. Mogę przeżuwać myślami każdy szczegół tego lipcowego popołudnia, gdy wszystko się zaczęło, smakować każdą chwilę mimo że fizycznie bolesną, której czas wcale nie zatarł. Przy wspomnieniach z Julka narodzin zatrzymuję się na słonecznym, rześkim październikowym poranku, gdy jechaliśmy do przychodni na ostatnie kontrolne badania, a wylądowaliśmy na porodówce z narastającym niepokojem na twarzach lekarzy. Potem jedzie pociąg towarowy deszczowych, wietrznych, rozmytych dni jesiennych. Ciężkich i cholernie długich.  
Jak inwestuję w przyszłość Krzysia, to z myślą o dostarczeniu mu takich umiejętności i bodźców, które wesprą go przy odnajdywaniu własnej drogi. Pomogą w kształtowaniu swojego ja.
Jak inwestuję w przyszłość Julka, to z myślą o rozwoju i doskonaleniu jego komunikacji ze światem.
Takie osadzenie w teraźniejszości sprzyja zacieśnianiu więzi i nie dzieleniu wszystkiego na drobne (choć porządek w domu musi być, bo bałagan mnie nastraja negatywnie ;)). Zmusza do operowania konkretem i zarumienia codzienność. Zwykle przez zadyszkę wykonywanych obowiązków, ale ich prostota daje fajnego energetycznego kopniaka. Julek jest w tym dobry. No i właśnie tą teraźniejszością - nie wizjami, planowaniem tego co będzie za rok – budujemy sobie przyszłość, która za chwilę przecież bywa przeszłością. Julek, Krzyś i my – ich rodzice. Realizujemy przyszłość wspólną, osobną, obrażoną, wczorajszą. Bardzo różną.
Wczoraj, dziś i jutro zajmuje Julek. Bardzo szczelnie wypełnia każdą przestrzeń serca. Wpompowuje w nie tyle emocji, że zmienia na dobre.   
I tak już od czterech lat. Dziękuję Ci, Synku :*

poniedziałek, 20 października 2014

Na histerię

Na histerię Julka (czyli bunt totalny okraszony suto wrzaskiem i celnymi palnięciami łapkami) mam następujące sposoby:
a) przytulam w mocnym uścisku (trudno tak z prężącym się delikwentem);
b) odwracam jego uwagę (działa-nie-działa);
c) śpiewam piosenki na topie (jw.);
d) strzelam wyciszającą gadkę łagodnym głosem (wilk w przebraniu owcy);
e) ignoruję histeryka (skuteczne nie raz).
Gdy żadna z powyższych metod nie działa, odpalam osobistą rakietę i lecę w kosmos. Gdy rakieta z powodu że złom, zatrzymuje się w połowie lotu, wrzeszczę razem z Julkiem.
Dom wariatów to przy nas pikuś. ;)

niedziela, 19 października 2014

Jesiennie

Jesienna liścienna kołdra najlepsza była dzisiaj. Słońce grzało, sucho wszędzie, liście szeleściły zapraszająco. Krzysia nie trzeba było długo namawiać, Julek stał z boku i zrzędził. Taki akurat mu się tryb włączył. Niewyspany i wychodzący z infekcji nie miał ochoty na dobry humor. W zasadzie to w ogóle nie wiadomo było, na co ma ochotę. Stał, gapił się i na wszelki wypadek był na nie.
No trudno. Nie zawsze świeci słońce, a Julek jest szczęśliwy.
Potem było jakby trochę lepiej. Całkiem z niedzielnej górki.






piątek, 17 października 2014

Obserwator-naśladowca

Łobuz Julek wypił z bidonu kakao na wodzie i zaczął trząść pustym. Wytrząsł ciemne kropelki osiadłe na podłodze wcale niepiękne jak czarne perły (są takie?). Zanim cokolwiek rzekłam, zniknął z pola widzenia, żeby wrócić ze szmatą do podłogi wyjętą osobiście z łazienki.
Rzucił ją na te resztki wytrzepanego kakaa, przydeptał nogą i - jakby robił to od lat - przeciągnął butem tę szmatę po podłodze. Przy tym pogdakał solidnie coś pod nosem. Gdy skończył i mycie i pogadankę-połajankę, odniósł szmatę z powrotem i wrócił.
Jak w krzywym zwierciadle. Normalnie można się przejrzeć, dostrzec i paść ze śmiechu. Jak się ma dystans do siebie. ;)

wtorek, 14 października 2014

Uczeń pierwsza klasa

Dzień Nauczyciela w dzisiejszych czasach to dzień bez lekcji. Za moich podstawowych to co najwyżej nie pytano nas w szkole i oczywiście obowiązkowe apelo-akademie plus goździki.
Pierwszaki zamiast lekcji miały dziś pasowanie. Takie oficjalne klepnięcie kredką (a czemu nie piórem? ;)) po ramieniu, dyplom i po legitymacji.
Nie ma przeproś i że boli, Krzyś ze szponów systemu edukacyjnego już się nie wyrwie. Przez najbliższe wiele lat. Wsiąka w tę klimę coraz mocniej.
Pasowania u nas ciurkiem. Dziś Krzyś, jutro Julek. U niego to wewnętrzna impreza, bez rodziców i paparazzi. Ale na galowo musi być. Prasowanie-pasowanie, prasowanie-pasowanie. Więc koszula wisi i czeka.






niedziela, 12 października 2014

Hipoterapia

Od połowy września Julek dosiada czarnego Pantera i w czapce prawie-dżokejce pomyka z dystynkcją i dostojeństwem prowadzony przez dwie urocze i urodziwe kobiety. Jedna to terapeutka, druga opiekunka konia. Pół godziny w terenie. Minuta karmienia. Zadowolenie duże.
Początki były bez achów i ochów, raczej z rezerwą, ale bez wyraźnego <nie>.
Teraz na stwierdzenie, że jedziemy pojeździć na koniku, Julek makatonem pokazuje konia i szczerzy zęby w uśmiechu.
Jesień tego roku rozpieszcza nas słońcem i ciepłem, to i czwarte zajęcia ciurkiem tygodniowym wczoraj były. Ostatnie chyba w takiej aurze cudnej.








środa, 8 października 2014

Nowe spanie

Bez przygotowań i większych szykowań.
Bez żadnych zgrzytów i upadków.
Zwyczajnie i bez fanfarów.
Dzikiego ooo i kch.
Julek zasnął (i przespał noc całą) w pokrzysiowym łóżku, które wylądowało w jego pokoju po awansie kanapowym starszego brata. Tym samym zamknął bezpowrotnie etap spania w łożu szczebelkowym, z którego i tak wyłaził był ostatnimi czasy codziennie rano. Odpychał nogami od ściany mur szczebelków z oknem na wolność, z poranną dziurą na niespanie, wyrwą na pobudkę nas.
Teraz kulturalnie włazi i złazi z łóżka tradycyjnego, choć dziecięcego. I śpi w nim smacznie.
Poniemowlęce spanie poszło do rozbiórki. Dzieciaczków malutkich już tutaj nie będzie. 

niedziela, 5 października 2014

Kiedyś i dziś

Trafiliśmy dziś na plac zabaw, na który chodziłam jedną wiosnę, lato i kawałek jesieni z dwuletnim Krzysiem i rosnącym Julkiem w brzuchu. Bez dodatkowego chromosomu i wady serca jak wszelkie usg donosiły. Któregoś dnia na placu pojawiła się kilkuletnia dziewczynka z zespołem Downa, siostrą i mamą. Patrzyłam na nie jak na nie moją historię. Bez zaangażowania i głębszej refleksji. Z ulgą myślałam: to nie moja bajka. Zarozumiałość fundowały mi idealne wyniki badań.
Dziś Julek był obiektem obserwacji. Tyle życzliwych, co obojętnych.
Taka sobie zmienność. Nieoczekiwana zamiana miejsc.
Kiedyś bolesna, dziś bardzo właściwa, szczęśliwa.
Czy uwierzyłabym w wieszczenie Kasandry, gdyby usiadła wtedy obok mnie na ławeczce?
Julek wlazł gdzie się dało, zjechał na czym się dało, pohuśtał się i opuścił plac zabaw. Beznamiętnie.
Znalazł Krzysia i nowe atrakcje.
Reszta pozostała za nami.







piątek, 3 października 2014

Stacja kolejowa

Julek miał dziś Pingwiny w głębokim poważaniu. Przeważyły u niego względy architektoniczne.
Tory już były. Brakowało stacji kolejowej. Julek usiadł i zrobił. Nawet bocznicę na niejeżdżące wagony.
A gdy skończył, posprzątał, otrzepał ręce i dostrzegł że bajka. Usiadł obok Krzysia.
Zadziwia mnie.
Nie gada, a siada i buduje coś, co przestaje wyglądać jak nie-wiadomo-co.
Jest pomysł, konstrukcja, wykonanie.
Kilkanaście minut kreatywnej, samodzielnej zabawy.