niedziela, 31 sierpnia 2014

Koniec wakacji

Tradycyjnie jak co roku (trzeciego z rzędu) pożegnaliśmy wakacje.
Nasze <do widzenia> jest stacjonarne, weekendowe, konkretne, z gromadą starych dobrych znajomych wniesionych do małżeństwa w posagu przeze mnie i w wianie przez Radka. Ten miks ludzisk spotyka się u nas i nuda chowa się pod stół. Przyjaźnie nam, głośno, biesiadnie.
Dzieciaki mieszają się, biegają, tracimy je z oczu, mamy czas na wszystko.
Uchwycić tę gromadę w bezruchu to nie lada sztuka. Sztuka loda na głowę. Właściwy czas dla reportera. Pstryk i do albumu na dowód spełnienia tych snutych planów i marzeń w akademiku między sesją a czasem wolnym od obowiązków. Dzieci i serce rosną.






czwartek, 28 sierpnia 2014

Odwyk

Krzyś jest na lękowym odwyku.
Jakiś tydzień przed wyjazdem nad morze zaczął zasypiać na czujce, czyli w praktyce nie zasypiać.
Do tej pory było tak: czytałam, Krzyś zasypiał (czas: od 5 do 20 minut w zależności od zaciekawienia lekturą i/lub zmęczenia), ja wychodziłam. Wieczór był mój. (Julek od niemowlęcia zasypia sam, w łóżeczku, nie robiąc jak dotąd problemów).
Przed wyjazdem zaczęło być tak: czytałam, Krzyś zasypiał, wychodziłam, Krzyś otwierał oczy i powrót i tak kilka razy (czas zasypiania wydłużył się o cały mój wieczór). W drugiej fazie tych podchodów, czyli gdy moja cierpliwość roztapiała się jak lód, pałeczkę przejmował Radek.
Wyjazd nic nie zmienił.
Powrót z wakacji także.
W międzyczasie zrobiłam remanent bajek, które ogląda Krzyś. Na pierwszy ogień wzięłam "Kong Fu Pandę" (ostatnią przed spaniem), która w lipcu ostatecznie zastąpiła "Pingwiny z Madagaskaru". Wydawała mi się przystępna dla sześciolatka. Sztuka walki, sztuka przyjaźni. Tylko w tle groza. I to bez przymrużenia oka, całkiem na serio. Wprowadziliśmy embargo na Pandę.
Zaczęłam poszukiwać przyczyn w zupełnie naturalnych lękach u sześciolatka (ale aż takich?).
Potem przypomniałam sobie, że bezpośrednio przed rozpoczęciem tych przebojów z zasypianiem, Krzyś chłonął jak gąbka gry komputerowe starszego brata stryjecznego. Nie grał w nie, ale oglądał. Ja nie oglądałam wcale. Teraz dopiero zaczęłam drążyć.
- No walczą tam, mamuś. Są dobrzy i źli. No, zombi na przykład, i wiedźmy.
O matko i córko! Palnęłam się w głowę. Kwadransami wgapiał się w monitor poza moją kontrolą. Ładował wyobraźnię obrazami niestosownymi dla jego emocji. A ja miałam na głowie tylko Julka. Durna matka po szkodzie.
Teraz do łask wrócił „Bolek i Lolek”, „Pszczółka Maja”, „Ciekawski George”.
Gier na telefonie nie mam, w komputerze szukamy bez przemocy. Tu pojawia się pytanie, gdzie szukać ciekawych gier, nienudnych i odpowiednich dla sześciolatka? Ze szkoły przyniesie modę na gry. Nie mogę go całkowicie odseparować, raczej pod kontrolą wprowadzać takie, które mu emocjonalnie nie zrobią krzywdy.
Odwyk trwa.
Cierpliwie czekamy na jego efekty.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Wakacyjne post scriptum

Krzyś znad morza przywlókł zapalenie ucha, Julek udoskonaloną umiejętność plucia. Może morze wtrąciło swoje trzy grosze? Oczami wyobraźni widzę w uchu Krzysia pozostałości kąpieli, a Julkowi pewno nie w smak był słony smak wody.
Jedna i druga przypadłość cholernie irytują.
Pierwsza bo jeszcze nie zaczął się sezon chorowania, a już antybiotyk się kłania, druga bo Julek dynda sobie zakazem, grzeczną prośbę/stanowcze <nie wolno> omija szerokim uśmiechem i .... pluje. Jul-pluj. Idę po melisanę.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Wakacyjny skrót wydarzeń

Niedziela, czyli powitanie z morzem.
Widziałam to jak w taniej reklamie: idę brzegiem morza, stopy nurzając w piasku, za rękę trzymam męża, dzieci radośnie i zdyscyplinowanie biegają wokół.
Było tak: - Uuuuuhuuu! dziki wrzask, niepohamowane i nieumiarkowane włażenie w morską toń, przetykane moim nudnym "stójcie, stójcie!".
Mokrzy byli raz-raz. Nie miałam nic na przebranie.

Poniedziałek, czyli pierwsze plażowanie.
Na szczęście przerwane deszczem. Bo pogoń za Julkiem stawała się maratonem. Uciekliśmy do Pucka.

Wtorek, czyli żaba.
Uratowała nas od rozstroju nerwowego. Julek zakumplował się z żabą, najwięcej z tym kawałkiem morza w niej. Trwał przy nich wiernie. (Za inspirację wielkie lody należą się dryfującej mamie. Ja stawiam ;))

Środa, czyli spotkanie towarzyskie.
Zmiana plaży i obyczajów. Przy trzech pięknych damach (dodam, że rówieśnicach, a dla Julka dwóch w jednym: Zosia z rocznika Julka ale daleko za nim, Klara dwa lata młodsza, mentalnie bardzo odpowiadała Julkowi) chłopcy miękną, morze mniej dostrzegają, stroszą piórka. My mamy czas na rozmowy przy falach. Czas upływa dynamicznie i milej. Pada rekord plażowania (5 godzin!). Niestety przerwany deszczem. (Dominiko, fajnie nam było z wami. Powtórzę raz jeszcze: Aurelia, Zosia i Klara są cudne!)

Czwartek, czyli zmiana trendu.
Julek ucieka falom, nie nam, a żaba traci kumpla. Krzyś popołudniu odkrywa park linowy. Jednego chłopaka mamy z głowy. Wieczorem podejmujemy próbę romantycznego spaceru brzegiem morza o zachodzie słońca. Daremnie. Jeden idzie w prawo, drugi w lewo, pacyfikujemy obu Lisim Jarem. Za ręce trzymamy dzieci.

Piątek, czyli ostatnie plażowanie.
Pierwsze w całkowitym słońcu (przez dwie godziny). Radek po raz pierwszy (i ostatni) zakłada kąpielówki, ja się opalam (sic!), chłopcy budują zamki, kopią dziury i tracą zainteresowanie morzem (sielanka).
Wieczorem dołączam do Krzysia i udaję Jane (tę od Tarzana). Idzie mi nieźle aż do rajdu na lianie. Za mało podkulam nogi i walę w podest. Ale zdobywam żółtą trasę, moje pod-kolana siniaki. 

Sobota, czyli powrót.
Pożegnania z morzem nie ma. Wszystkie ciuchy już spakowane, nie ma nic na przebranie. 
Zatrzymujemy się w Gdańsku na miłym, w Borejkowym klimacie, spotkaniu rodzinnym. Po pięciu dniach atrap obiadów, rosół i mielone smakują wybornie. Drożdżowy placek szybko staje się wspomnieniem. (Grażynko, bardzo dziękujemy za gościnę!).

Niedziela, czyli koniec urlopu.
Dobrnęłam do mety. Zmęczyłam się, odpoczęłam, zmęczyłam, wypoczęłam czynnie nad morzem. Złapałam oddech. Nabrałam powietrza na jutro i cały tabun tych dni, które nadchodzą. Fajnie było pobyć we czwórkę, nawet jeśli nie zawsze było różowo, to niewątpliwie prawdziwie i intensywnie. Na nudę nie mogliśmy narzekać. Teraz pranie i do roboty. :)


wtorek, 19 sierpnia 2014

Wakacje

Daliśmy dyla.
Wyrwaliśmy się rutynie i porządkowi dnia codziennego, zmieniliśmy otoczenie. Wdychamy wakacje. Ostatnie ich podrygi. Mając posmak soli na języku i ziarenka piasku w każdym zakamarku spodni.
Jesteśmy tu:
i tam:

łapiemy Julka i chwile ze słońcem:)




 całkiem poważnie ładujemy baterie na zaś:)

piątek, 15 sierpnia 2014

(Nie)cud w Ossowie

Rok temu inscenizacja zaczęła się z ponad godzinnym poślizgiem, więc w tym nie robiliśmy takich wyścigów z czasem.
Zaparkowaliśmy jakieś dwa kilometry od miejsca imprezy, bo był zakaz wjazdu, którego mało kto przestrzegał.
Szliśmy spacerkiem przy wtórze gderającego Krzysia. Julek w wózku nie kwękał.
Gdy dotarliśmy na miejsce, inscenizacja była już zakończona. Nie załapaliśmy się na cud. Trafiliśmy za to w sam środek festynu. Kolorowe waty cukrowe mieszały się z zapachem bigosu, piwa, popcornu i grochówki. Tłum ludzi przewijał się leniwie wywołując we mnie duszności. Środek polany pod telebimem otoczony był straganami z plastikiem, pustymi kaloriami i niczym pięknym. Lep na dzieci.
Chętnie uciekam z takich miejsc.
Po drodze potykając się o wyjaśnienia powodów, dla których nie skorzystamy z dmuchanej zjeżdżalni. Rozczarowanie Krzysia sięga zenitu i wyczerpuje cierpliwość. Lód na patyku ratuje mój honor.
Ossów 2014. Wyczerpująca walka z zachciankami sześciolatka.










Pierwsze zdanie

Przyszedł Julek i zakomunikował, że chce jeszcze pojeździć na rowerze. Tym samym po raz pierwszy porozumiał się z nami całym zdaniem. Nie użył słów, za to ręce. Makaton zaczyna działać.
A teraz garść refleksji (mniemam, że mało odkrywczych).
Żeby się komunikować Julek musi być zmotywowany. Musi chcieć czegoś bardzo konkretnie.
Najprędzej zapamiętuje gesty, które wprowadzam on-line w sytuacjach zakotwiczonych w praktyce. A potem je powtarzam i powtarzam i powtarzam.
Bardzo przydatne okazały się gesty <jeszcze/więcej> i <koniec>.
Za opanowany gest uznaję ten, którym Julek sam z siebie wypowiada adekwatnie do okoliczności.
Nadal tęsknię za werbalną komunikacją.

gest <jeszcze>

gest <rower> 

nie sposób odmówić po tak zakomunikowanej prośbie



poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Ooo! ZOO

Nuda wypchnęła nas w miasto.
Uzbrojeni w picie, brak planu na działanie poza planem na niespieszenie się nigdzie, zaparkowaliśmy pod ZOO. I poszliśmy przed siebie. Małpy, żmije, krokodyle. Słonie, żyrafy, lew. Tarantule, ptaszniki, rekin. Julek najżywiej reagował przy kolejce na placu zabaw i akwarium z rybami, Krzyś nas oprowadzał, bo ledwo w maju był tu z przedszkolem. Najżywiej reagował na lody. Ale wycieczka się udała.
Po raz pierwszy machnęłam Julka legitymacją i weszliśmy do ZOO nic nie płacąc: osoba niepełnosprawna i opiekun. Ani mi dziwnie z tym, ani nie po drodze. Zaoszczędzone 35 zł wydaliśmy na lody i kolejkę. Czysto ekonomicznie.
W domu byliśmy przed burzą.