środa, 28 września 2016

Wdrożenie (się)

Prawie miesiąc zajęło nam wdrażanie się w rok szkolny.
Maszyna ruszała ze zgrzytami, niskim poziomem oleju tu i tam, w głowie może, potknięciami (nieoczekiwane pokasływanie przeszło w sposób płynny i ledwo zauważalny w zapalenie oskrzeli, a tygodniowa absencja w życiu szkolno-zajęciowym nie sprzyjała implementacji obowiązków ;)). Aż wreszcie zastygłe i rozleniwione wakacjami tryby dobrze naoliwione wrześniową codziennością ruszyły po szynach właściwie.
I wcale nie o Krzysiu tu piszę (choć to on w drugim tygodniu września został zmorzony gorączką i zmianami w oskrzelach). To ja. Stara lokomotywa. Niemrawo i sennie zmierzałam się ze świtem i całą resztą po nim. Ogarniając mozolnie, powoli, coraz sprawniej grafik zajęć, siatkę godzin i przyrost lekcji do odrobienia w domu.
I tak.
Z wolnych dni od wożenia moich synów na zajęcia dodatkowe zostały niedziela i poniedziałek.
Wynegocjowana piłka nożna nieźle nam się logistycznie wpasowała. Bo starszy syn po podpisaniu przeze mnie sterty oświadczeń i zgód samodzielnie rusza o właściwej porze ze świetlicy na boisko przyszkolne, ograniczając mój przyjazd po niego do jednego razu (po treningu).
Taekwondo. Grupa już całkiem zaawansowana (żółty pas to krok wyżej w umiejętnościach) zaczyna zajęcia w dni niekolidujące z piłką późnym popołudniem. Jest więc czas, duuużo czasu na lekcje.
Krakowska Julka przetrwała w czasie dogodnym dla nas wszystkich, a zajęcia na basenie są w sobotę popołudniu, po odrobieniu moich obowiązków domowych.
Lekcje.
Lekcje ustne odrabiamy w aucie (trochę czasu w nim w końcu spędzamy). Literując na przykład ostatnio po angielsku nazwiska piłkarskich idoli Krzysia (Błaszczykowski, Szczęsny i najłatwiejszy Lewandowski ;)), powtarzając wiersze do nauczenia na pamięć, warstwy lasu, zasady ortografii, części mowy, tabliczkę mnożenia i inne bardziej aktualne rzeczy.
Lekcje pisemne. Uczulam Krzysia, żeby odrabiał na świetlicy. Nie zawsze mu wychodzi, więc wychodzi z siebie w domu. Bo chciałby bajkę/zagrać/więcej luzu. A tu pisać trzeba. Obowiazkowość Krzysia ułatwia te targi.
Wdrażamy system "co masz zrobić pojutrze zrób dzisiaj". Po kilku nawarstwieniach spraw Krzyś załapał o co chodzi i też zaczyna dostrzegać korzyści z takiego podejścia.
Piłka nożna. Numer jeden w świecie Krzysia. Chcesz mu zrobić przyjemność, zacznij gadać o piłce. :)
Uczę się słuchać ze zrozumieniem i nieudawaną uwagą tych arcyważnych analiz podań, rozegran i kopnięć (jakie to nie-ko-bie-ce przecież). Wiem już też co to szmata, buda, z czuba.
Nudno nie jest. :)

Krzyś po treningu.

czwartek, 22 września 2016

Słowa (9)

Uczymy się liczyć do pięciu. Na paluszkach.
Wyciągam kciuka. Julek swojego.
- Jeden. - mówię.
- Jeden. - Julek powtarza.
Dorzucam do kciuka palec wskazujący, gdy Julek wyprzedza moją kwestię:
 - Two (tu). - rzecze.

Zawsze twierdziłam, że angielski szybciej przyswoi niż polski. ;)

Czytanka

Przychodzi ze szkoły Krzyś i mówi, że rozmawiali o zespole Downa.
Spojrzałam zdziwiona, pociągnęłam wątek.
Czytanka. Oczy. Takie charakterystyczne. Mam brata z zespołem Downa. Powiedziałem.
Otwieram podręcznik a tu fragmenty "Żółtych kółek" Elizy Piotrowskiej (pisałam o tej książce tutaj). Jakiś rok temu Stowarzyszenie Iskierka, chyba ze Szczecina, prowadziło kampanię na rzecz wrzucenia tej książki do kanonu lektur. To bardzo fajna książka, w przystępny sposób przybliżająca zespół Downa i opowiadająca o perypetiach dziewczynki z zespołem, która trafia do integracyjnej klasy w szkole podstawowej.
Dziś fragmenty książki Krzyś omawiał na lekcji. (dostępne w podręczniku do języka polskiego z serii "Tropiciele").
Krzyś pewno nie zabłyśnie posiadaniem zespołowego brata, ale może niektórzy z jego kolegów nie będą tak obcesowo przyglądać się Julkowi i komentować jego wygląd.
Zespół Downa trafia pod strzechy.
To dobry kierunek.

wtorek, 20 września 2016

Nieoczekiwane spotkanie

Lila, ta najfajniejsza Lila, odeszła we wrześniu do publicznego przedszkola. Julek dość prędko pocieszył się sympatią ze strony Poli ("Pola cały czas opowiada o Julku." to mama Poli, do mnie), ale i wspominał Lilę ("Lila. Nie ma." to Julek)
Dziś.
Dziś odbieramy Krzysia ze świetlicy, która bawi się na placu zabaw. Obok publiczne przedszkole. To, do którego niegdyś chodził Julek i Krzyś.
Chłopcy już ogarnięci, zmierzamy w kierunku parkingu, gdy w równiutkich parach mija nas grupa przedszkolaków. Nagle słyszę dwa radosne okrzyki:
- Julek! (to Lila)
- Lila! (to Julek).
Serdeczne przytulenie na niedźwiadka.
Uśmiechy od ucha do ucha.
Przyjacielskie buziaki.
Normalność relacji. Zespołu przez chwilę nie ma.
Aż sobie westchnęłam.

czwartek, 15 września 2016

Słowa (8)

- Mama! Tatoch. - Julek.
- Eeee? - ja.
- Tyr-tyr tyr-tyr auto. - podpowiedź.
Jadę, nie wiem, myślę, głowię się. Nagle olśnienie!
- Traktor!
- Tak. - szeroko uśmiecha się Julek.

Słowa (7)

Wracamy z przedszkola. Nagle Julek wyskakuje z tekstem:
- Mama! Dik!
- O Boże! Gdzie dzik?!?! - wołam z lekka przerażona.
- Tam.
Zerkam przez ramię. Przy drodze stoi dźwig.

Przykład porozumiewania

Jest w Julku silna potrzeba komunikowania się z otoczeniem.
W tę komunikację Julek wkłada pokaleczone słowa, zrozumiałe dla mas-nas słowa, gesty i serce. Zaangażowanie obu stron na maksa. Idzie się dogadać. 
Głównie w czasie teraźniejszym i osobie trzeciej. Ale, proszę mi wierzyć, jest dobrze. A nawet świetnie. Wszak jeszcze nie tak dawno notowałam na tych stronach unikanie kontaktu wzrokowego, brak słownika biernego, dźwięki jaskiniowca i własne załamania.
Gdy Julek wypruwa żyły, żeby go zrozumieć, ja wznoszę się na wyżyny swego intelektu.
Julek rzuca słowo. Ja próbuję odgadnąć.
Julek pokazuje gest. Ja poszukuję znaczenia.
Czyste kalambury. Gimnastyka głowy.
Julek to naprawdę inteligentny gość. I godny przeciwnik.

Przykład.
Szykujemy się na basen. Krzyś sprawdza sprzęt do nurkowania (rurka, maska). Julek zafascynowany próbuje założyć to, co przed chwilą testował brat.
Po jakiejś chwili zarządzam wyjście.
Julek podbiega i pyta:
- Mamo! To-o? - i tutaj własna produkcja poniższego gestu.
- Tak, synku, zabrałam maskę i rurkę do nurkowania.
I tak sobie właśnie konwersujemy. Mieszanką słowno-gestowo-intonacyjną.


piątek, 9 września 2016

I po Coś

Alarm odwołany.
Coś wystraszone naszym śledztwem, wypłoszone sokiem z malin, syropem z owoców z czarnego bzu, wyparowało. Niewykluczone, że przycupnęło za krzakiem i czai. Czai bazę. Czai się.
Julek już wczoraj po obfitym śniadaniu wykazywał nadmiar energii i pełną gotowość do zabaw.
A oczy zrobiły się znowu swoje, przejrzyste i bystre. Choroby w nich nie widziałam.
Poranne więc (rytualne) pytanie zabrzmiało:
- Gdzie Julek jedzie?
- (Do) pedkola.
Konwersacja telefoniczna. Żeby nie było że fejs tu fejs. Werbalnie wznosimy się o półpiętro wyżej. ;)
Niemniej trzeba przewietrzyć domową apteczkę. Czuję na plecach dech sezonu przeziębieniowego.

czwartek, 8 września 2016

Coś

Julek tak mnie przyzwyczaił do swojego bezinfekcyjnego stylu życia, że gdy wczorajsze wszystkie znaki na niebie krzyczały: "coś się kluje", ja je wzięłam za:
a) zmęczenie i niedospanie (czym syn utwierdzał mnie oznajmiając: " mama, spać");
b) efekt cieplarniany i skutek zewnętrznego gorąca (ciepła, bardzo ciepła, rozpalona głowa).
Termometr jednak nie kłamał.
Okolice 38 st C pozbawiły Julka zwyczajnej energii i apetytu na bunt.
Nie lubię.
Nie lubię gorączki bez żadnych dodatkowych objawów.
To znak, że Coś się czai.
To Coś może być krótkie, przelotne, szalone, wyczerpujące, poważne, z tłustymi mackami na tobie, oplatające i roszczeniowe wobec zdrowia.
Julek został w domu.
Śledztwo w sprawie Coś trwa.