środa, 31 sierpnia 2016

Na horyzoncie

Patrzę na sierpień. Całkowicie został zdominowany wyjazdem nad morze. Oddalenie od codzienności, dużo niezrutyniałego czasu i czasu na sen, umożliwiało swobodne obserwacje Julka, które z pewną siebie swobodą przekuwałam w blogowe posty.
Powrót do domu i pracy oddalił od pisania. Komu chce się czytać o nudnej, swojskiej i powtarzalnej rzeczywistości. Komu się chce o tym pisać?
Julek końcówkę wakacji spędził w przedszkolu na dokuczaniu Lili (kto się lubi, ten się czubi), Krzyś na bojach z nudą (1:0 dla nudy), ja na ponownym oswojeniu pobudek o piątej (budzik mój wróg).
Szykujemy się na spotkanie z wrześniem. Krzyś z ulgą, że koniec zesłania w domu, ja z bólem głowy, że nowe i dawne wożenia na zajęcia, Julek - Julek w tej kwestii wykazuje stoicki spokój. :)
Zajęcia metodą krakowską z p. Justyną już zaczęliśmy (teraz powinnam ja dotrzymać tempa terapii). W najbliższą sobotę Julek zaczyna naukę pływania. Systematyczne zajęcia z instruktorem Krzysia. Krzysia grafik zajęć kiełkuje. Syn mój bardzo chce zacząć treningi piłki nożnej. Ja widzę tylko dodatkowe obciążenia. Negocjacje trwają.

piątek, 12 sierpnia 2016

Słowa (6)

- Tata, (s)top, baran.
Leitmotiv naszych wędrówek na plażę i z powrotem.
W dosłownym tłumaczeniu: Tata, weź mnie na barana.
Werbalnie Julek też sobie coraz lepiej radzi. :)

To koniec naszych wakacji. Jutro wracamy do domu.

Słowa (5)

Do kanonu wypowiadanych przez Julka słów weszło jedno, najważniejsze: moja.
Moja piłka, moja gra, moja lody, moja buty.
Wyraz jednoznacznie i kategorycznie wskazuje, co Julek chce, czego żąda i na czym mu zależy. "Moja" jest zarzewiem konfliktu. Bardzo świadomie wykorzystywanym narzędziem w walce o swoje. I bardzo chwilami męczącym. Bo nie zawsze "moja" jest twoja, co najtrudniej wyjaśnić Julkowi - w takich chwilach bezkompromisowemu.
Przebaczam jednak te wszystkie wybuchy złości.
Przez dopieszczenie, dostrzeżenie i wyrażenie przez julkowe moja.
Pewnego ranka.
Po przebudzeniu.
Krzyś tradycyjnie przytulał się do mnie. Julek przyczłapał i zaczął przeganiać brata. Rzekł przy tym:
- Moja.
I żeby nie było żadnych wątpliwości dodał:
- Moja mama.
Rozmiękło me serce na pół.

Sposób nr 2

Żaden tam odkrywczy.
Trzeba zapakować chłopaków do auta.
Namierzyć plac zabaw typu małpi gaj. Dobrze ogrodzony, z jednym wejściem i wyjściem.
Zapłacić wejściówkę.
Usytuować się w pobliżu, co by mieć na oku ewentualną nieoczekiwaną ewakuację dziecia (prawdopodobieństwo czmychnięcia z placu uzależnione od atrakcyjności tego, co w środku). I delektować się byciem sam na sam. Nasze romantyczne tete-a-tete trwało niecałą godzinę (bo figlopark był za mały) i kosztowało nas 14 zł od łebka.
Bezcenne chwile.

PS Julek sobie radzi. Radzi z każdą drabinką, zjeżdżalnią, labiryntem, wejściem, zeskokiem, podskokiem, pęcherzem (wpadek brak, zestaw ratunkowy idzie do lamusa), zbiegiem z górki, wspinaczką, huśtawką. Zręczny i szybki. Nie ucieka. Chyba że przed Krzysiem. ;)





czwartek, 11 sierpnia 2016

Gdańskie spotkanie

Wakacje i szczęśliwe zbiegi przypadków sprzyjają spotkaniom.
Poniższy zbieg był szczęśliwy z powodu, że spędzaliśmy niezależnie rodzinne wakacje w tym samym czasie, w tym samym miejscu, znaczy w Trójmieście, tyle że na skrajnych jego krańcach. To i tak mniej niż ponad trzysta kilometrów, która nas normalnie dzielą. Łączność stała, miejsce umówione, pogoda sprzyjająca. Nieśpiesznie, obarczeni swoimi dziatwami zmierzaliśmy do jednego punktu.
I nic to, że Biedronka okazała się Lidlem, a Kamienny Potok Jelitkowem, grunt, że nie zrażeni takim szczegółem pokonaliśmy przeszkodę i spotkaliśmy się jednak. Na lody i kawę, parę rozgrywek w cymbergaja, spacer alejkami wzdłuż morza, wśród fruwających baniek mydlanych, żeby wreszcie znaleźć plac zabaw, który nasze dzieci pochłonął do reszty tak jak nas pogaduchy. Komary też sobie swobodnie latały.
Mnie w takich momentach niezmiennie cieszy fakt, że ciągle jeszcze chce się nam tych spotkań. Chce się zadzwonić do siebie, umówić, pociągnąć rodziny i zjechać w jedno miejsce na kilka szybkich, błyskawicznych chwil. Żeby dzieci wymieszały się, pogadały, przypomniały o sobie, a my mogli pogadać. Zwyczajnie spędzić ze sobą czas.
Dominiko, Tomku, dziękujemy! :)





wtorek, 9 sierpnia 2016

Słowa (4)

- Mama, pijak. - oznajmił Julek.
Rozglądam się dokoła. Nie widzę. Nikt nie podąża chwiejnym krokiem. Nikt nie zatacza wężykiem. Pytająco patrzę na syna.
Ten wzdychając doprecyzowuje:
- Mama, tu. Pijak.
Drogą sunie ślimak.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Sposób nr 1

Testujemy sposoby na odpoczynek obok dzieci.
Bo - nie oszukujmy się - chętnie budujemy z nimi zamki z piasku, kopiemy doły i kąpiemy się w morzu, czytamy książki na dobranoc, wspólnie oglądamy ich filmy (fajnie, jak dostosowane też do rodziców), zakopujemy w piasku, odkopujemy z piasku, wsuwamy razem lody i gofry, ale są momenty, gdy chcemy być wolni od nieustannego angażowania się w "my". Zwyczajnie potrzebujemy podziału na "my" i wy" (łagodna odmiana "a dajcie wy nam już święty spokój, zajmijcie się wreszcie sami sobą").
Sposób numer jeden. Dobrze już przetestowany, dziś z małym (tu: całkiem konkretnym) uzupełnieniem. Towarzystwo.
Spotkanie z rodziną wyposażoną w dzieci i psa pozwoliło na nowe doznania. Spacer o zachodzie słońca, kąpiel w morzu i szaleństwa, które zapewniają mocny, zdrowy sen.
Julek przeszedł kilometr w jedną i kilometr w druga stronę bez większych zakłóceń zafascynowany psem Pako. Krzyś gonił z Mają i Pawłem. Czasem Julek przejmował Maję i szedł z nią, obok niej i przy niej (w końcu to jej wujek!). Potem wariacje na plaży w zmiennej i różnorodnej konstelacji. Raj dla ducha. Dla nas.
Cudne popołudnie i piękny wieczór. Równowaga i harmonia. Spokój.









Taka scena

Julek wszczyna bunt. Natychmiastowy, gwałtowny, huraganowy. Próbuję okiełznać to rozpączkowane "nie".
Mija nas para. Dzieli się między sobą komentarzem:
- Jak dobrze, że nasi terroryści wyrośli już z tego etapu.
Kurtyna.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Przepis

Przepis na udany, treściwy dzień.

Składniki:
1 pobudka przed szóstą
1 przejażdżka autobusem
1 krótki spacer pustą gdańską Starówką (cześć Neptun!)
2 podróże statkiem na Hel i z powrotem
1 spotkanie ze starymi, dobrymi znajomymi
1 przewodnik obeznany z terenem
2 dwudziestominutowe rundy rowerem tam i z powrotem
2 godziny na plaży pustej i dzikiej

Wyrób  dnia:
Dzieci mieszają się ze sobą. Bawią pod wydmami, w morzu, w piasku, pod okiem rodziców. Niekoniecznie czujnym, bardziej kontrolnym. Rodzice siedzą, gadają, milczą, śmieją się, leżą, podkarmiaja zmarznięte po chlapaniu się w morzu dzieci, przytulają, karcą, znów gadają, nie opędzają się od znudzonej dziatwy, bo ta sama świetnie organizuje sobie czas. Rodzice nie denerwują się, że dzieci, szczególnie jeden namolny przytulaśny dzieć - podchodzą do innych plażujących ludzi, bo tu ich nie ma. Nie martwią się, że nagły wybuch buntu wzmocniony dobrze wytrenowanym systemem audio wstrząśnie innymi plażującymi ludźmi, bo tu ich nie ma. Wracać się nie chce.

Świetnie smakuje taki dzień.
Polecam! :)









wtorek, 2 sierpnia 2016

Piechotą nie idę

Julek to bardzo wymagający piechur.
Zatrzymuje się, skręca w bok, siada bo nie chce dalej iść, łapie fazę gadania do każdej mijanej osoby: cześ, odmawia trzymania go za rękę, wymusza wzięcie swego prawie dwudziestokilogramowego jestestwa na barana, ostatecznie na ręce, staje w poprzek, wybiega naprzód i przytula się do mijanych osób, wrzeszczy, wywala język, nie idzie, przystaje, każdy parkomat/kosz na śmieci/ławka są obmacane, poklepane, obejrzane z detektywistyczną dokładnością. Idzie długo, idzie jajko znieść.
Taki etap przejściowy. Pierwszy dłuższy wypad bez wózka. Wyrósł chłopak i fizycznie i mentalnie. Uczymy więc chodzić piechotą. Idzie jak po grudzie.
Na plażę docieramy zmordowani.
Nabieramy sił taplając się w morzu, kopiąc dziury, biegając wzdłuż brzegu, łapiąc oddech między samoobsługą rozrywkową a przerwą na kanapkę. Nabieramy sił na powrót w rytmie jak wyżej.
Wakacje. Wreszcie razem.