piątek, 29 lipca 2022

Przystanek Bielsko

Jest! Wrócił! I zniknęła cisza w domu. :D

Ze Sromowców do domu wracaliśmy przez Bielsko. To tutaj Julek miał spędzić drugą część wakacyjnych wojaży. Bez babci Krysi nic by nie wyszło. 

Julek z babcią tworzą team zgodny, układny, idealny. Dogadują się wspaniałe i rządzą po swojemu. Jako że wakacje wymuszają organizację opieki nad Julkiem, który mimo bycia starszym, nastoletnim chłopcem, sam w domu nie zostanie dłużej niż pół godziny, uradziliśmy, że w Bielsku syn nasz spędzi 10 dni. Jak wytrzyma. Krzysiek wracał z nami. Ortodonta, rekrutacja, grupa rówieśnicza ciekawsza od reszty świata, nawet tej najbliższej reszty. 

Było to więc pierwsze tak długie dziesięć dni rozstania z nami. Wprawdzie babcia zapewnia czułość, uwagę, przyjemności i atrakcje, ale przecież rozłąka to tęsknota, jak tęsknota to mieszanka emocji. Różnie mogło być. 

Tradycyjnie zaznaczyliśmy Julkowi w babcinym, kuchennym kalendarzu termin powrotu. Znał ramy czasowe. W niedzielę opuszczaliśmy Bielsko, ponaglani przez Julka. Chciał być już sam z babcią Krysią. W piątek, po pięciu dniach pobytu z babcią, wyliczył: lody, basen, kino, kręgle, hamburger, cola - było. Do domu jednak nie chciał wracać. Za to pojawiła się tęsknota. Częściej pytał o nas, mniej chciał rozmawiać przez telefon, zaczął odliczać dni do wyjazdu. Nie płakał, nie wykazywał trudnych zachowań, ze spokojem spędzał czas z babcią, rozumiejąc, że się przecież skończy i wróci do domu. I wczoraj wreszcie wrócił. Przywiozła go pociągiem babcia. Szczęśliwego, uśmiechniętego, zadowolonego.

Czy ja już pisałam, że mam wspaniałego, mądrego synka?

A czy pisałam, że moje dzieci mają wspaniałe babcie? 

Bez ich wsparcia i pomocy bardzo trudno byłoby nam organizować dwa miesiące wolnych od zajęć szkolnych. Trudno byłoby w ogóle.




poniedziałek, 25 lipca 2022

Gorący Potok

Między wejściem na Sokolicę i wędrówką Sokolą Percią a ostatnią wycieczką na Trzy Korony zrobił nam się dzień wolny. Słońce fajnie grzało, nie zapowiadano opadów deszczu. Pojechaliśmy na basenowe szaleństwo. Obaj synowie byli bardzo na tak. Wybraliśmy Gorący Potok w Szaflarach. Trzy zjeżdżalnie, kilka basenów z atrakcjami, w tym dwa z ciepłą wodą termalną, mnóstwo miejsca do leżenia na piasku albo zielonej trawie - co kto woli. Dwie i pół godziny zabawy dla rodziny 2+2 - 249 zł.

Julek od razu upatrzył sobie tęczowy kapelusz w basenie z wodą termalną. Woda cieplutka, grzybek łatwy do sforsowania i zjazd z niego do niegłębokiej wody. 

Ruszył też na podbój rury. Były trzy. Niebieska, czerwona i żółta. Niebieska najłagodniejsza. Tam Julek odstał w kolejce kwadrans. Zjechał. Potem wszedł na czerwoną. Bardzo podobna do tej, na której zjeżdża w Aninie. Stał w kolejce krócej. Zjechał. Na żółtą poszedł z Krzyśkiem. Ta była najszybsza. Zjazd o ostrym kącie nachylenia. Prędkość niemała. Zjechał Krzysiek. Julek postał chwilę, pomedytował i .... też zjechał. Drugiego razu nie było. Okrzyk bojowy po zjeździe był pełen emocji. :D






Na relaks i frajdę zasłużyli chłopaki.

Bardzo zaowocowały regularne zajęcia Julka na basenie. Nie miał oporów przed wchodzeniem do kolejnych akwenów, testowaniem ich, odnajdywaniem przyjemności. Na rury ustawiał się sam w kolejce. Cierpliwie czekał. Wiedział, że może zjechać, gdy zapali się zielone światło. Nie potrzebował asysty. Wiedział, co robić. Zjazdy kończyły się w brodziku, gdzie woda sięgała Julkowi do pach. Nie stanowiło to żadnego problemu. Dwa razy widziałam, jak do wyjścia przepływał kawałek pod wodą. 

Po zabawie w wodzie pojechaliśmy do Nowego Targu. Nigdy tam nie byliśmy. Poszliśmy na rynek, poszwendaliśmy się, zjedliśmy pyszne lody. I tak minął nam przedostatni dzień pobytu w Pieninach. A było to prawie dwa tygodnie temu.


poniedziałek, 18 lipca 2022

Trzy Korony

Mieszkać przez dziesięć dni u ich podnóża. Widzieć kilka razy dziennie ich szczyty. Oglądać je w słońcu, deszczu, zasnute chmurami, przypudrowane mgłą, przy zachodzącym słońcu, chowające się w mroku nocy. I nie wejść? Naprawdę nie wejść? Byłam gotowa zrobić to sama. Bo Julek był bardzo przeciwny.

Została nas garstka. Tych, którzy nie weszli. Igor z rodziną, Ola z rodzicami i Julek z nami (Krzyś zaliczył szczyt już drugiego dnia). Mimo to Julek był na NIE. Chyba jedynym bodźcem, który na niego działał, było zapewnienie, że to ostatnie już wyjście w góry. Krótka wycieczka. Szczyt miał w zasięgu wzroku.

Ruszyliśmy. Wybraliśmy zielony szlak, przez Przełęcz Kosarzycką (821 m n.p.m.). Żółtym już szłam z Julkiem na Przełęcz Szopka i schodziłam z nim raz, a drugi, gdy wracaliśmy z Sokolicy. Powiem szczerze - miałam już dość tych schodów. A krótkim odcinkiem wąwozu zdążyłam już oczy nacieszyć.

Zielony szlak okazał się bardzo przyjazny. Piął się wprawdzie w górę nieustannie, ale były odcinki łagodne, bardzo łagodne, prawie płaskie. Idealne momenty, żeby "nogi odpoczęły". No i był prawie pusty. Zdecydowana większość turystów idzie na Trzy Koriny żółtym szlakiem przez Szopkę. Pogoda sprzyjająca, malownicza trasa w lesie, a jednak Julek był na nie.

Nie kocham mamy, nie kucham Kilki, nie kocham Igora, nie kocham taty, nie kocham Ksysia. Anty-litania miłości. Remedium na rosnącą złość. W takim rytmie wypowiadanych przez siebie słów szedł Julek. Szedł wolno, ale szedł. A my obok. 

Zdj. Agnieszka Grzybowska

Według informacji Pienińskiego Parku Narodowego wejście na Kosarzyską powinno zająć godzinę. My szliśmy godzinę, piętnaście minut. Całkiem niezłe tempo biorąc pod uwagę spowalnianie Julka.

Z przełęczy jest 30 minut na Trzy Korony. Do pokonania ok. 100 m przewyższenia. Julek z Olą posilili się kanapkami, złapałi oddech i ruszyliśmy do przodu. Igor z rodzicami był daleko przed nami. To podejście książkowo zajęło nam 30 minut. Julek mniej jęczał. Po prostu szedł. 


Wyszliśmy o dobrej porze. W kolejce po bilety stało zaledwie kilka osób. Do wejścia na punkt widokowy staliśmy, może dziesięć minut. Julek był zachwycony widokami. Pozwolił sobie też na żart. Do pamiątkowej fotki zastosował minę ze swojego zestawu "min wyjątkowo durnych". Po prawdzie wolę ten sposób rozładowywania niełatwych emocji. 




Schodziliśmy tym samym, zielonym szlakiem. Wędrówka była spokojna, bez sprzeciwów, z uśmiechem. Julek już wiedział, że kończy się przygoda z górami.

czwartek, 14 lipca 2022

Sokolica

Wczoraj.

Wczoraj wszystko zaczęło się dobrze. Wreszcie piękna, stabilna pogoda. Spływ Dunajcem. Pontonami. W miłym towarzystwie. Julek wprawdzie w połowie pytał: czy już? ale siedział wygodnie, nie musiał wiosłować, od czasu do czasu czerpał radość z bujania się pontonu na falach. Jednak naszym celem nie była Szczawnica. Naszym celem tego dnia była Sokolica. Do domu mieliśmy wracać górami.

Julek szybko zorientował się, że nie wracamy busem. A gdy ruszyliśmy deptakiem w kierunku przewozu turystów na drugi brzeg Dunajca, skąd zaczyna się niebieski szlak na Sokolicę, głośno zaprotestował. A jego protest song trwał nieprzerwanie. To był trudny dzień dla mnie i Radka. Motywowanie Julka, ciągnięcie go ze sobą, dostosowywanie tempa marszu do niemiłosiernie wolnego tempa Julka było wyczerpujące. A jednak szedł. Szliśmy. Krok za krokiem. W ogonach. Na samym, szarym końcu. Doszliśmy tak do Sokolicy. Przeszliśmy Sokolą Perć, to wspinając się, to schodząc i po kolei zaliczając Czertezik, Czertez, Ociemny Wierch, Białe Skały. Aż wreszcie niebieski szlak połączył się z żółtym, którym doszliśmy do Przełęczy Szopki. Stąd już tylko w dół do Sromowców. 

Piękny szlak. Widoki zachwycające. Wędrówka wymagająca kondycji i siły. 

Nie było też tak, że Julek w całości oprotestował wycieczkę. Były momenty, gdy pozwalał sobie opowiadać to, co będzie robił, gdy skończy się nasz pobyt. Śmiał się z tatą. Śpiewał ze mną "Czarne Jagódki" - zawsze tylko na odcinkach, które nie pięły się górę. A na tym właśnie szlaku jak w życiu - raz pod górkę, raz z górki.

Przeszliśmy ponad 8 km. Zajęło nam to 5 godzin. Krzysiek tę trasę pokonał w trzy godziny. 
















wtorek, 12 lipca 2022

Rowerami

Po dniu intensywnego wędrowania dzień relaksu. Pogoda nadal w kratkę. Wypożyczyliśmy więc rowery. Trochę obawiałam się, czy Julek zechce jechać nie na swoim dwukołowcu. Niepotrzebnie. W wypożyczalni od razu namierzył rower zbliżony gabarytami do swojego. Wsiadł i bez wahania ruszył. On rzeczywiście lubi jeździć na rowerze.

Pojechaliśmy kawałek drogą wzdłuż Dunajca po stronie słowackiej. Tą samą, którą doszliśmy na nogach w piątek aż do Krościenka. Na rowerze inna jakość przemieszczania. Szybko, sprawnie, po kałużach. Na pewnym odcinku zawróciliśmy. Szła czarna chmura. Od kilku dni, w zasadzie od samego początku nic zaskakującego. Przyzwyczailiśmy się.

I teraz też przycupnęlismy pod daszkiem stolika z ławeczką. Julek posilił się kanapkami. Gdy deszcz zelżał, ruszyliśmy dalej. Gdy docieraliśmy do Sromowców, już nie padało. 

Potem drobne zakupy w przydrożnym sklepie. Wracamy. I wtedy straciłam czujność. Julek rozzuchwalony jazdą, pędząc za Krzysiem wszedł za szybko w zakręt. Nie zdążyłam krzyknąć: hamuj. Potknął się o krawężnik i z impetem wylądował w pokaźnej kałuży. Od pasa w dół mokrusieńki. Przy kostce na nodze zobaczyłam zadrapanie. Wiedziałam, że gdy Julek zauważy, zacznie się histeria. Krew wywołuje w nim niekontrolowane reakcje. Tuż obok był punkt z lodami i namiot ze sportowymi ubraniami pewnej polskiej marki. Posadziliśmy go przy stoliku, ja pobieglam po spodnie, skarpetki i majtki. Tych ostatnich nie mieli. Kupiłam więc kąpielówki. Byle Julek miał sucho. Lody powstrzymały łzy na widok skaleczenia, nowe ubranie uratowało od zmarznięcia. Szybka akcja. Brak większych strat. W plecaku zawsze mam octanisept i plastry.

Julek najedzony, przebrany dał się namówić na dalszą wycieczkę. Trzeba było odczarować złe wrażenia. Objechaliśmy Sromowce. Oddaliśmy rowery. Przygodę zaliczyliśmy.



 

Wąwóz Homole

Napisać Wąwóz Homole to nic nie napisać.

Napisać Wąwóz Homole - Palenica to określić trasę, którą wczoraj przeszliśmy. Dodać do tego słońce, wiatr, deszcz, znowu słońce, błoto, skały, wystające korzenie, podejście-zejście, podejście-zejście, otwarte przestrzenie z widokami zapierającymi dech, odpoczynek pod drzewem, i znowu podejście, wreszcie kolejka na Palenicy to opisać okoliczności.

Dodać do tego całą gamę emocji od niechęci przez złość do spokoju i wewnętrznej równowagi to utkać już prawie opowieść.

Jej bohaterem był Julek. Kiedyś fan świnki Pepy, który chciał jak ona taplać się w błotku, wczoraj pół drogi rozdrażniony ubłoconymi butami i spodniami. Najtrudniej było mu się zmierzyć z długim podejściem, który widział w całości. Konkret może pomagać, może zniechęcać. Podejścia w lesie, wijące się w górę zdecydowanie łatwiej pokonywał. W ogóle od pewnego momentu po prostu szedł. Szedł, szedł, szedł. I to było najfajniejsze. Wiatr z deszczem nieco zachwiał ten wypracowany rytm. Schował ręce w kieszeniach i wędrował. Na pewnym odcinku, błotnym i śliskim, musiałam wyjąć mu jedną rękę, chwycić ją. Wyraził sprzeciw. Głośny, mocny, nie mogłam wypuścić tej ręki. Julek nie znał zagrożenia. To był jeden krytyczny moment. Zupełnie zrozumiały w tych okolicznościach. Szczęśliwie wiatr przegnał chmury. Znów wyjrzało słońce. Schnęliśmy wędrując. Nagrodą był zjazd kolejką do Szczawnicy.

Przeszliśmy kilkanaście kilometrów. Julek zdał egzamin na turystę. Był wspaniały!