niedziela, 30 maja 2021

W szkole

Nauka czytania to nie jest coś, co Julkowi przychodzi z łatwością. A jednak siada przy biurku i ćwiczy. Często wprawdzie okupione to jest długotrwałymi negocjacjami, ale dajemy radę. Oboje. Julek w składaniu liter, czy bardziej sylab, ja w nietraceniu cierpliwości. Bo łatwe to nie jest mimo świadomości deficytów własnego dziecka mierzyć się ze wzlotami i upadkami w odczytywaniu tej samej sylaby. Bo raz Julek umie, drugi raz jakby niekoniecznie, zgaduje, patrzy na mnie, nie czyta, zmyśla. 

Te akrobacje dotyczą już wprawdzie bardziej złożonych wyrażeń, ba! wyrazów: PUMA, POLE, MAPA, MAMA, ALA, LALA itd. Dziś idzie pięknie, jutro już nie. Taka huśtawka. Chyba jeszcze Julek nie złapał bakcyla, takiej wewnętrznej motywacji do nauczenia się czytania. Nie tracę jednak nadziei, bo Julek polubił czytanie książek na dobranoc. I nie że książka występuje w roli usypiacza. To jeden z ważnych etapów wieczornych rytuałów przed zaśnięciem. Julek słucha ze zrozumieniem. 

Zaczęłam o czytaniu, żeby napisać o szkole. Wyszedł trochę dlugi wstęp. W szkole Julek uczy się czytać, ale bez wsparcia domu, niewiele osiągnie. Tylko systematyczność jest w stanie ogarnąć ten trudny temat na tyle, na ile oczywiście Julka umysł na to pozwoli. W szkole poza uczeniem się czytać dzieci robią wiele innych rzeczy. Na przykład piękne prezenty na Dzień Mamy i Taty

Mają hipoterapię i dogoterapię



Są zajęcia plastyczne, muzyczne, wychowanie fizyczne. 



Nieśmiało pojawiają się atrakcje, które zatrzmała pandemia. Nadal w obostrzeniach, ale czerwiec całkiem przyjemnie będzie obfitował w imprezy. 

Do czego zmierzam. Gdyby szkoła Julka skupiała się wyłącznie na nauce czytania (i liczenia) Julek wymiękłby prędko. A tak pośród tego miodu i fajnej klasy i świetnej wychowawczyni, i mądrych nauczycieli, i ciekawych zajęć, łyżka dziegdziu jest do strawienia, nawet potem w domu. Bo Julek rozumie, że szkoła to wiele przyjemności, kumple, przyjaźnie, życzliwość, ale też obowiązki. I uczyć się musi, żeby stawać się mądrym, coraz bardziej mądrym chłopcem. 


Zdjęcia dzięki uprzejmości wychowawczyni Julka Pani Edyty Płochy.


czwartek, 27 maja 2021

Rowerem na lody

Było dziś tak. Wracamy z pracy/szkoły. Julek pobiegł do babci, Radek pracował, Krzyś z kumplami, ja miałam obiad do odgrzania. Pokręciłam się. Zdecydowałam zrobić sobie przejażdżkę rowerową. Lubię rower. Lubię swobodę przemieszczania się. Wiatr w uszach. Zapachy i dźwięki na wyciągnięcie ręki. I myśli, których nic nie zakłóca. Taki czas dla siebie.

Zdążyłam wyprowadzić rower, załadować najpotrzebniejsze rzeczy, powiedzieć Radkowi, że jadę, gdy na horyzoncie pojawił się Julek. Koniec wycieczki. Wróć. Szybka rewizja planów. Inna trasa. W duecie. Bez czasu na swój galop myśli. Nie trzeba było Julka w ogóle namawiać.

Ruszyliśmy. I wtedy zapytałam:

- Julek, a może pojedziemy na lody?

- TAAK!!!! Lody!

W połowie drogi kolejne pytanie: jedziemy dalej czy wracamy.

- Siła Hulk, da radę. - odpowiedział świadomie Julek, wiedząc na co się pisze. I pojechaliśmy dalej. Do naszego wiejskiego sklepu "U Marty". Julek wybrał sorbet arbuzowy, ja pozostałam przy wodzie. 

Lodowa regeneracja sił i powrót. W tę stronę już tylko asfaltem, spory odcinek wewnętrzną drogą, gdzie mały i leniwy ruch samochodowy, a potem ostatni odcinek przy jezdni. Julek pięknie trzymał się prawej strony. Hamował, gdy mówiłam STOP. Bez problemu minął most z przewężeniem chodnika takim, że ja mam dyskomfort mijając ten kawałek drogi. Dał radę. Mój Julek-Hulk. :) 

Odcinek: 6 km

Czas: 6o minut, w tym 15 pod sklepem.

Mamy to! Wycieczka na lody, którą planowałam na koniec sezonu, zaliczona. 

PS Tandem sprzedaliśmy. Otworzyły się całkiem nowe możliwości, odkąd Julek sam śmiga na rowerze.




czwartek, 20 maja 2021

Tysiąc

 Chcesz zabawy, poproś Julka o wspólną fotkę ;)

Poczucie humoru i duża skłonność do żartów to jedna z moich ulubieńszych cech Julka. Na pełnowymiarowy portret składa się wiele, wiele innych. Opisuję nasze życie z Julkiem od lutego 2012 r. Dziewięć lat. 111 miesięcy. 482 tygodnie. 1000 postów. Dziś jest ten tysięczny.

Julek w tysiącu odsłonach. W całej swojej zmienności dyktowanej upływającym czasem. Ze swoimi ograniczeniami i zdobytymi ośmiotysięcznikami. Z uśmiechem, nieuśmiechem, trudnymi zachowaniami i układną współpracą, sympatią otoczenia, niesympatią rzadką, zdrowiem, niezdrowiem, sprawnością i niepełnosprawnością intelektualną. Z perspektywy zakochanej i nieobiektywnej matki.

Obiektywnie jednak - fajne jest życie z Julkiem. :) 

poniedziałek, 17 maja 2021

Niedzielnie

Ledwo po południu było. Słońce jeszcze przebijało się przez chmury. Wiatr jednak niezmordowanie pracował mimo dnia świętego i przyganiał-przeganiał-doganiał chmury. Coraz więcej. I więcej.

Postanowiliśmy zrobić znaną nam pętelkę, czyli dwuipółkilometrową rundkę wokół naszej wsi. Julek stwierdził, że lubi kółko. Pojechaliśmy. To mój ulubiony moment. Ludzie w domach zasiadają do niedzielnego obiadu. Mało aut na drogach, spacerowiczów jak na lekarstwo. Cisza, spokój. Wiatr i my.

Na rozdrożu z kałużą, która przez ten bezdeszczowy tydzień zdążyła wyschnąć, Julek podchwycił Krzysia opowieść, że wczoraj, na tamtym mostku... I narzucił zmianę kierunku. No dobrze. Jedziemy na mostek. Pod nim wije się wąska strużka miejscowej rzeczułki, która w opowieściach rdzennych mieszkańców urasta do rangi niebezpiecznego cieku wodnego, który potrafi wezbrać przy niekorzystnych warunkach pogodowych. Niektóre rzeczki tak mają. Dojechaliśmy. Odpoczęliśmy. Zawróciliśmy. 

Nie byłam gotowa na kontynuowanie kierunku jazdy, bo wiedziałam, że droga powrotna trochę za długo biec będzie przy jezdni. Jeszcze Julek musi się wdrożyć w bezpieczną jazdę. Zawróciliśmy, dodając do naszej 2,5 km porcji jazdy jeden kilometr. Zwiększamy powoli racje. Julek na rowerze czuje się coraz swobodniej. Zaczyna przyspieszać, gwałtownie hamować. Szarżuje. Na kolejną wycieczkę koniecznie wziąć octanisept i plasterki.

Maj rozkwitł. Pachnie, kwitnie, zieleni się, śpiewa, brzęczy. Najpiękniejszy z miesięcy. 




czwartek, 13 maja 2021

Od kataru do testu

W niedzielę wieczorem Julek dostał chrypki, jakby ledwo zjadł coś zimnego.

W poniedziałek mówił przez nos. Zaczął kichać. Pojechał do szkoły. Wprowadziłam syrop na bazie czarnego bzu.

We wtorek pojawił się katar. Zero temperatury, apetyt i forma jak zawsze. Był w szkole. Wieczorem zdecydowałam, że jednak zostanie w domu. Inhalacje, syrop, opieka. Ot, lekkie przeziębienie.

W środę zadzwoniłam do przychodni. O 10:00 skontaktowała się ze mną lekarka. Opowiadam na luzie o objawach, o standardowo podjętych krokach w leczeniu, o potrzebie zwolnienia na Julka bo pracuję, a teraz nie mogę. Wiadomo - muszę zostać z synem w domu. Skończyłam. Usłyszałam ciszę. Za chwilę  głęboki wdech. A potem potok słów. O nieoczywistych w tej chwili objawach wirusa sars-cov-2, o podniesionym ryzyku zakażenia się w szkole, o wariancie brytyjskim, indyjskim, brazylijskim, o łagodnym przechodzeniu koronawirusa u dzieci, ale niekoniecznie u dorosłych, wreszcie o konieczności zrobienia testu u Julka, żeby wykluczyć zakażenie. 

- Ale to tylko katar, zawiało go na rowerze. - zdążyłam wyszeptać, gdy w telefonie coś kliknęło. Skierowanie Julka na wymaz. Jęknęłam. 

Ruszyła machina. Julek z automatu został objęty kwarantanną. W ślad za skierowaniem, przyszło zaproszenie na test w mieście z nadmierną liczbą rond. Pojechałam z Julkiem w przeciwnym kierunku. Bliżej. Wcześniej, zgodnie z instrukcją od pani doktor, nie poiłam, nie karmiłam chłopaka przez dwie godziny. Wyjęłam patyczki higieniczne, pokazałam Julkowi, co będzie robić pan lub pani. W telefonie zaprezentowałam ubranego w covidowy kombinezon ratownika medycznego. Przygotowałam Julka na badanie.

Pomijam już kwestię zmiany kierunków ruchu na ulicy, przy której umieszczono punkt do pobrania drive-thru. Ani na stronie przychodni, przy której stoi punkt ani w nawigacji nie było słowa o zmianie. Na miejscu zderzyłam się z zakazem skrętu. Zaparkowałam obok. Uzbroiłam Julka w maseczkę i podeszliśmy na nogach. Miła pani w okienku przyjęła moje wyjaśnienia. Na szczęście nie kazała wracać do auta i dojeżdżać objazdem. Przyjęła numer skierowaniam, kazała chwilę poczekać. Nikogo wokół nie było.

Po chwili w drzwiach pojawił się covidowy kosmita. Nie wystraszył Julka, szczególnie że przemówił kobiecym, życzliwym głosem. Wymaz był z dwóch dziurek nosa. Julek dzielnie zniósł. Dopiero na końcu się rozpłakał. Na chwilę. Dostałam kartkę z numerem zlecenia, adresem strony internetowej, gdzie miałam spodziewać się wyniku wieczorem, najpóźniej rano.

Pozostało nam czekać. I choć wewnętrznie byłam przekonana, że to tylko katar, jakiś jednak promil niepewności tkwił jak drzazga. Irytująco wzniecając wyobrażenie konsekwencji wyniku na plus. Praca, szkoła, Radka praca niezwykle czuła na wszelkie przesunięcia, treningi, mecze, umówiony fryzjer, planowany wyjazd w ostatnim tygodniu maja do Bielska, druga dawka szczepionki w przyszły wtorek, no efekt domina paskudny. Szkoda by było.

Nie doczekałam się informacji wieczorem. Rano sięgnąłem do telefonu. Był sms z systemu e-zdrowie, że jest wynik. Weszłam na stronę. Negatywny. Cholera, jak dobrze, że negatywny. Wracamy do gry. ;)

środa, 5 maja 2021

Ruszyły zapisy

Odblokowali planowane zabiegi, pomyślałam, że wznowiono zapisy do poradni kardiologicznej. Zadzwoniłam.

31 w kolejce oczekujących. Stosunkowo sprawnie przesuwała się kolejka i po 20 minutach wiszenia na telefonie byłam druga. Nie upłynęły dwie minuty zostałam połączona z rejestracją.

- Tak. Wznowiono. Na kiedy? Sprawdzę. Nie ma jeszcze grafików. Proszę próbować w czerwcu.

W czerwcu. Będę znów kręcić w czerwcu.

wtorek, 4 maja 2021

Pierwsza wycieczka

Pierwsza wycieczka rowerowa z Julkiem za nami.

2,5 km. Droga asfaltowa, droga szutrowa z dziurami, kawałek prawdziwej ulicy z chodnikiem po jednej i po drugiej stronie jezdni (w naszej wsi nie ma chodnika wzdłuż jednej jezdni niestety - zmusza to spacerowiczów, młodocianych rowerzystów oraz biegaczy w miejscu, w którym kończy się chodnik po jednej stronie do przechodzenia/przebiegania przez jezdnię w bardzo niedobrym miejscu, tuż za zakrętem, zza którego niewiele widać, trzeba zatem mocno wsłuchiwać się w drogę i pędem przebiegać na drugą stronę, tę z kontynuacją chodnika). 

Czas: 30 minut. Dwa króciutkie odpoczynki. Julka bolały nie nogi, a ręce. Musi mocno trzymać kierownicę. Mała gimnastyka rąk i ruszaliśmy dalej.

Dużą atrakcją były dziury wypełnione błotem i brudną wodą. - Mama, mogę? - Możesz. Jedź synu! :)

Jechał z nami Krzyś. Dopingował Julka, gadał ze mną, nie ścigał się (!) z młodszym bratem. W newralgicznym momencie asekurował przejście, które opisywałam wyżej. Wycieczka była też testem zachowania się Julka na drodze. Reagował właściwie na hasło "hamuj", "zjedź na lewo", "zatrzymaj się". To dobrze. Kiedyś, na dłuższej wycieczce nie będzie w przewadze  polnych, szutrowych dróg, na których rowerzysta i samochód uw0ażają na siebie tak samo. 

Julek wrócił zadowolony.