poniedziałek, 29 lutego 2016

Poniedziałki

Poniedziałki. Poniedziałki lubię. Ale dopiero popołudniu. Jak jestem już rozruszana po dramatycznej pobudce o piątej. Po rozgimnastykowanej głowie w pracy. I trzech kawach. Nie licząc tej pierwszej już w makijażu, jeszcze w piżamie.
W poniedziałki mam obiad z niedzieli, ogarnięty dom, jedno pranie do prasowania i plany na cały tydzień. Spory zapas energii daje duże możliwości. I udziela się. Chłopaki siłą mojego rozpędu siadają bez jęków i wzdychań do pracy. Julek zalicza to, co mam zaplanowane. Krzyś załapuje się na ćwiczenia z ortografii.
W pierwszym przypadku tworzę, odtwarzam, troję się i dwoję, żeby zachęcić julkowy umysł do pracy. W drugim poprzestaję na ćwiczeniach wydrukowanych z ratującego mi życie portalu super kid. Bo krasnoludka przez o kreskowane nie zniosę
Tak więc minimum piętnaście minut dla Julka, dziesięć dla Krzysia. Systematyka. Uczę się jej, jak Julek samogłosek i sylab, a Krzyś ortografii.
Plany na cały tydzień kończą się w poniedziałek.
Potem improwizacja. Ale systematyczna. ;)

piątek, 26 lutego 2016

Na nieochotę

Na swoje nieochoty wypracowywania dniówki z Julianem Opornym serwuję nam zalecane przez specjalistę rysowanie równoległe.
Biorę kartki papieru, kredki.
Sadzam Julka przy stole.
Siebie pakuję z prawego obok.
Dzielę kartkę kreską na pół.
I zaczynamy nasze szoł.
Ja kreska. Julek kreska. Ja kółko. Julek kółko. Rozganiam durnymi minami chmurzaste oblicza. Łapiemy wspólny mianownik. Razem rysowanie jest fajne.






środa, 24 lutego 2016

Samogłoski w grupie

Środa była dla mnie łaskawa.
Julek pracował. Zachęcony perspektywą kolorowania kartek, które wcześniej mu przygotowałam (wszystkie zadania zapisane przez panią Justynę w zeszytach, muszę wyprowadzać na zewnątrz, bo Julek na zeszyty reaguje alergicznie i z automatu odmawia współpracy, gdy widzi skoroszyt w pobliżu). Kiedy odechciewało mu się kolorować, zaznaczałam fragment rysunku, który miał jeszcze pokolorować, żeby zakończyć zadanie. Skutkowało. Potem powtarzał za mną samogłoski (pojedyncze czyta bezbłędnie, w grupie zlewają mu się w całość, stąd ćwiczenie).
Na znajdź "takie samo" (ostatnie na zdjęciu) zabrakło ochoty. Nie naciskałam.
Za to Julek odrobił dziesięciominutowe słuchanie sylab. I zaliczył buźkę z uśmiechem.

Do wykonania kartek potrzebowałam:

drukarki
nożyczek
kleju
kartek z bloku technicznego
flamastra
Czas wykonania pomocy (wszystkich łącznie jest 6): 15 minut.

Rozwijam skrzydła i wznoszę się na wyżyny kreatywności swej. Ha, ha, ha...





O metodzie

Przetrawiłam.
Mogę w skrócie, nie za bardzo fachowo, po swojemu.
Krakowska opiera się na czterech filarach.
Słuchanie. Zadaniem delikwenta poddawanego terapii jest słuchanie w słuchawkach materiału dostosowanego do jego potrzeb rozwojowych, opracowanego przez sztab pani prof. Jagody Cieszyńskiej. W naszym przypadku są to sylaby. Obecnie tłuczemy te od - ba be bo bu by bi bą bę - do - ha he ho hu hy hi hą hę. Po każdym ciągu sylab są przykładowe wyrazy zaczynające się od danej sylaby plus obrazek (Julek ostatnio na przykład zafiksował się na wyrazie "bobas", słyszałam też jak niezdarnie, ale jednak powtarza: "fasola"). Całość nagrania trwa 10 minut. Należy powtarzać przynajmniej dwa razy dziennie. Delikwent ma słuchać, pokazywać palcem czytaną przez lektora sylabę, powtarzać ją. W przedszkolu Julek słucha płyty dwa razy, w domu raz (jak się uda nakłonić kolegę do słuchania).
Czytanie globalne. Polega na przygotowaniu etykietek z napisami drukowanym literami. Napisy należy dopasowywać do obrazków/zdjęć. Np. moja fotografia i napis: MAMA (koniecznie drukowanymi literami i czcionką Arial). Powtarzać aż dziecko przeczyta samo.
Mówienie. Słowniczek z poznanymi wyrazami. Powtarzanie ich. Powtarzanie. Powtarzanie. Aż Julek zacznie sam używać w mowie spontanicznej. Obecnie po serii rzeczowników w formie mianownika, przechodzimy do form dopełniacza. Ćwiczymy przy wyrażeniu NIE MA banana. Uczymy się też czasowników: skacze, idzie, je, pije, myje itd. O tym jak się uczymy, będzie w kolejnych odsłonach.
Czytanie z mówieniem korespondują. Bo żeby Julek coś przeczytał, musi to wymówić. Ponieważ mnie na obecnym etapie bardziej interesuje umiejętność komunikowania się werbalnie, samą naukę czytania traktuję jako efekt uboczny i jednocześnie dodatkowy sposób na gimnastykę głowy.
Pisanie. Wszystkie samogłoski, które Julek wymawia, ma pisać po śladzie. Tu również kłaniają się ćwiczenia manualne i grafomotoryczne. Rysowanie równoległe. Szczegóły niedługo.

Jako uzupełnienie tych czterech podstaw krakowskiej jest cała masa ogólnorozwojowych zadań, które Julek od dawna robi w przedszkolu z panią Agatą. Czyli: kategoryzacje atematyczne (dzielimy klocki według wybranej kategorii: klocki w kształcie koła i wrzucamy je do pudełka albo klocki koloru zielonego i wrzucamy je do pudełka) i tematyczne (Julek, podawaj mi teraz skarpetki. Julek podaje majtki. Nie, Julek, skarpetki i pokazuję, żeby wzmocnić przekaz. Julek podaje z prania skarpetkę jedną, drugą, nudaaaaa). Analiza i synteza wzrokowa (tu choćby układanie puzzli, czy poszukiwanie szczegółu na obrazku albo gdzie jest ten sam przedmiot na tym obrazku itp. itd.).

Wszystkie ćwiczenia wykonywane z Julkiem metodą krakowską muszę wykonywać z zachowaniem następujących zasad:
- ma być zachowane pole wspólnej uwagi - Julek patrzy na przedmiot, który nazywamy.
- ćwiczenia ma wykonywać tylko jedną, dominującą, czyli w przypadku Julka - lewą ręką,
- ćwiczenia należy wykonywać codziennie,
- ćwiczenia musi wykonywać zachowaniem kierunku od lewej o prawej,
- mam siedzieć po prawej stronie Julka i mówić mu do prawego ucha.

wtorek, 23 lutego 2016

Wtorki

We wtorki Julek ma godzinę zajęć z panią Justyną od krakowskiej.
Nie lubię wtorków. Wracam do domu zmęczona, pomięta i pognieciona.
We wtorki z całą mocą uderza mnie przepaść niewiedzy, niemocy i Julka nie na wszystko. Niechętnie wykonuje polecenia, pani nie odpuszcza, zeszyty do ćwiczeń w domu pęcznieją, przysparzając mnie o zawrót głowy. Grud. Idzie po grudzie.
Czuję się przy tym jak uczeń na celowniku. Ile zrobiłam-za mało zrobiłam-więcej pracuj. Moja pogoń za ogonami zostaje boleśnie obnażona. Czuję, że to 176/68/41 (wzrost/wiek/waga) wróciło do szkoły, siedzi i wierci się w ławce na chwilę przed dzwonkiem. Mała wielka dziewczynka.
Zaspokoiłam wiedzę, jak uczyć Julka metodą krakowską. Przyswoiłam wytyczne. Dziś odmówiłam siedzenia z synem na zajęciach. To nie wpływa na mnie dobrze. I Julka, który ogląda się na mnie, szukając pomocy smętnym "mama". Tym samym tonem woła "tata", gdy ja próbuję wyegzekwować od syna rzecz niezgodną z Julka ochotą. Pani Justyna wymaga. Wymaga skupienia i odpowiedzi od Julka. Wymaga ode mnie przerabiania z Julkiem zadanego materiału.
Docieramy się.
Mam metodyczno-poznawczy chaos. Mętlik w głowie.
Na początku był chaos.

niedziela, 21 lutego 2016

Zmiany

Parę dni temu "Młodszemu bratu" stuknęły cztery lata.
Od kilku miesięcy miałam wrażenie, że jak chomik kręcę się na kołowrotku powtarzalnych scen, z coraz większym przymusem tu utrwalanych. Dobrnęłam do ściany.
Pojawienie się w Julka życiu nowej terapeutki i wraz z nią metody krakowskiej, angażującej rodzinę do współpracy, spowodowało w naszej codzienności rewolucję.
Oto z mamy-do zabawy stałam się z dnia na dzień mamą-do pracy. Po pierwszej fali wybuchu entuzjazmu z przerażeniem do spóły (ja), nie-tego-oczekuję (Julek), nieobecności-bo-ferie (Krzyś) i mam-katar-mam-katar (Radek) przyszło opamiętanie. Rzuciłam rewolucję. I wzięłam się zaprzyjaźniłam z ewolucją. No.
Proces trwa.
I właśnie o tym chcę teraz pisać.
O moim przymierzaniu. skracaniu i przeróbkach nowej roli. Julka ochotach/nieochotach/działaniach na linii frontu. Mam nadzieję, że o postępach. O poszukiwaniu natchnienia, czyli takich form nauki, żeby Julka nie zniechęcić, a motywować. I żeby przy okazji nie zatłuc systematyczności moją zadaniowością.
Opisując nasze wspólne zmagania - moje ze sobą, Julka z krakowską, chciałabym i popatrzeć na siebie z boku i być dla siebie krytykiem oraz motywatorem (łatwo się zniechęcam) i usłyszeć wasze rady, chichy, podpowiedzi, podzielenia pomysłami.
Bo ja jestem kompletnie zielona w tym temacie! Moje zabawy z Julkiem nie miały do tej pory terapeutycznego charakteru. Były nieusystematyzowane. Działy się spontanicznie. Bez programu, bez powtarzania, bez racjonalnego celu. Cel: przyjemność. Był. Teraz trzeba go ciut sterapeutyzować. ;)
Czas więc na zmiany.
Gotowy Julek. Gotowa ja. Gotowy blog.
Zaczynamy!

poniedziałek, 15 lutego 2016

Olo

Odbieram Julka z przedszkola. Synuś wychodząc z sali mówi:
- Mama, olo.
- Olo? Nowy kolega?
Julek rzuca mi spojrzenie "jak ty nic nie rozumiesz", rozkłada ręce, pięknie artykułując "u" (co w dialekcie makatońsko-krakowskim znaczy samolot) i po raz pierwszy wyjaśnia niedomyślnej matce znaczenie użytego przez siebie wyrazu.
Wyższa szkoła jazdy. ;)

czwartek, 11 lutego 2016

Endokrynolog

U endokrynolog kontrolnie. Połowę i ćwierć Warszawy w strugach deszczu. Przejechaliśmy. Przy akompaniamencie "Upiora z opery" (miłość Julka jest wielka i mniemam że dozgonna).
Tarczyca bez wspomagania nie da rady. TSH co badanie pomalutku, systematycznie wzrasta. Dostosowujemy się zatem do tego tempa i zwiększamy nieznacznie działkę. Od jutra Julek będzie połykał 37,5 mg euthyroxu (do dziś brał 25 mg). Inaczej być nie chce.
Zmierzony i zważony.
Dowody na to że rośnie są niezaprzeczalne.
Wzrost 105 cm (o trzy cm więcej od lipcowego pomiaru).
Waga 17,8 kg (o kilogram więcej).
Proporcje między jednym a drugim zachowane. Trzeci centyl się kłania.
A stopa. Stopa, proszę państwa, przez rok urosła o dwa rozmiary i wynosi 28.
Grzeczność ponad normę.
Gwałtownie spadła po opuszczeniu gabinetu pani doktor. :)

środa, 10 lutego 2016

Tak albo nie

Pieczołowicie wypracowywany kompromis spali na panewce, jeśli Julek nie klepnie go na twierdząco. Bez sakramentalnego TAK nie ma udanej transakcji.
Czas wypracowania kompromisu to rzecz względna i zależna od wielu czynników. Jedne są czytelne (zmęczenie, kiepski humor, fiksacja niepodlegająca pertraktacjom), drugie pozostają w gestii Julka i tylko on może zawiesić swoje widzimisię, ale nie chce. Bo nie jest w nastroju. Bo nie. I już. Uparty bywa.
Częściej udają się nam ugody. Uf.
Biblioteka i plac zabaw. Obok siebie. Julek, najpierw załatwimy bibliotekę, potem pójdziemy na plac zabaw. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Sprawa załatwiona.
Pobranie krwi. Julek, jedno ukłucie, potem jedziemy do przedszkola. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Aneks. Bo dwie pielęgniarki trzymają. Krzyk przed, krzyk w trakcie. Po ukłuciu cisza. Sprawa załatwiona.
W chwilach nieczułych na rokowania Julek obraża się, odmawia współpracy, delektuje się jednym słowem: NIE. Wymawia je przeciągle, krótko, zamaszyście, z szczęką wysuniętą do przodu, przez zęby, głośno, dynamicznie, z jęzorem wywalonym na zewnątrz, z przytupem. Paleta barw nieograniczona.
"Nie bo nie" to faza trudna. Kosztuje obie strony wiele wysiłku. Sposób na nią jeden: przeczekać. Sposób drugi: wytrącić z "nie" wygłupami. Podatność Julka na śmiech to nieoceniony sprzymierzeniec w ogarnianiu naszej codzienności.



wtorek, 9 lutego 2016

Ferii cd

Starszy syn nie powrócił.
Starszego syna przewiozłam z punktu A do punktu B. A to Zakopane. B to babcia Krysia. Czas na drugą porcję ferii. Czy zaszła jakaś zmiana?
Bezpieczny grunt rodzinny pod nogami i od razu obóz to miłe wspomnienie. Bezpośrednio po przywitaniu na pytanie, czy za rok też pojedzie, starszy syn nie zaprzeczył, nie potwierdził.
Telefony od syna zamilkły. Z obozu dzwoniłby na śniadanie, obiad i kolację. W przerwach między treningami i po wyprawie na narty, po wypadzie na basen i do labiryntu z lodu, tuż przed snem i po przebudzeniu, po zjedzeniu słodkich płatków z mlekiem i gofrów z bitą śmietaną, po wycieczce na skocznię i do sklepu na rogu, po zgodę na kupienie drewnianej katany (synku, to twoje pieniądze, dysponujesz nimi wedle uznania - tego też po raz pierwszy doświadczał) i po poprowadzeniu drużyny do zwycięstwa w rozgrywkach w zbijaka. Na szczęście dzwonił raz dziennie. Częściej niosło ryzyko rozklejenia się do słuchawki. Niewykluczone że mojego też.
Zniknął we mnie niepokój. Zastąpiła go tęsknota. Spokojna, leniwa, tylko do końca tygodnia.
Nie ma jak u babci. Obóz też był ekstra. Z ulgą podkreślone był. ;)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Ferie zimowe

Ferie. Zaczęły się u nas ferie zimowe.
Julek spędzi je w przedszkolu, ja z Radkiem w pracy, Krzyś poza domem.
Wczoraj po raz pierwszy bez mamy i taty wyjechał na obóz sportowy organizowany przez trenera taekwondo. Czterysta kilometrów od domu. W stolicy Tatr. Zakopane zagarnęło mi syna.
Na moją tęsknotę przyjdzie jeszcze czas. Teraz huśta się we mnie niepokój, niepewność i poczucie wszystkiego na właściwym miejscu. Hula sobie lęk. Taki przeciąg mam. To co innego jak pobyty z babcią Krysią i dziadkiem Ludwikiem w Bielsku. Tam to przedłużenie domu. Obecność dziadków jak miękka poduszka. Wszystko w zasięgu wzroku i ręki.
Pierwszy wieczorny kryzys za nami. Krzyś mimo pociągającego smutku nie chciał wracać do domu. Musi zaadoptować się, zaaklimatyzować w zupełnie nieznanych sobie okolicznościach z obcym otoczeniem w tle. Moc zajęć w ciągu dnia oddali tęsknotę. Ta znów zwali się o zmierzchu. Pączkować będzie w sprzyjającym środowisku zmęczenia, nicnierobienia i fizycznej nieobecności tych, których kocha się najbardziej. To duże doświadczenie dla siedmioipółlatka. W głowie kołacze mi myśl: czy nie za wcześnie?
Umówiliśmy się dziś, że tęsknić będzie bez łez.
To boli. Utrata "w zasięgu jest". Brak nad dzieckiem kontroli. I tylko opcja na odległość. Tak mogę towarzyszyć emocjom Krzysia. W ten sposób właśnie tnie się pępowinę?