środa, 10 lutego 2016

Tak albo nie

Pieczołowicie wypracowywany kompromis spali na panewce, jeśli Julek nie klepnie go na twierdząco. Bez sakramentalnego TAK nie ma udanej transakcji.
Czas wypracowania kompromisu to rzecz względna i zależna od wielu czynników. Jedne są czytelne (zmęczenie, kiepski humor, fiksacja niepodlegająca pertraktacjom), drugie pozostają w gestii Julka i tylko on może zawiesić swoje widzimisię, ale nie chce. Bo nie jest w nastroju. Bo nie. I już. Uparty bywa.
Częściej udają się nam ugody. Uf.
Biblioteka i plac zabaw. Obok siebie. Julek, najpierw załatwimy bibliotekę, potem pójdziemy na plac zabaw. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Sprawa załatwiona.
Pobranie krwi. Julek, jedno ukłucie, potem jedziemy do przedszkola. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Aneks. Bo dwie pielęgniarki trzymają. Krzyk przed, krzyk w trakcie. Po ukłuciu cisza. Sprawa załatwiona.
W chwilach nieczułych na rokowania Julek obraża się, odmawia współpracy, delektuje się jednym słowem: NIE. Wymawia je przeciągle, krótko, zamaszyście, z szczęką wysuniętą do przodu, przez zęby, głośno, dynamicznie, z jęzorem wywalonym na zewnątrz, z przytupem. Paleta barw nieograniczona.
"Nie bo nie" to faza trudna. Kosztuje obie strony wiele wysiłku. Sposób na nią jeden: przeczekać. Sposób drugi: wytrącić z "nie" wygłupami. Podatność Julka na śmiech to nieoceniony sprzymierzeniec w ogarnianiu naszej codzienności.



2 komentarze:

  1. jezusicku! a ja myślałam, że tylko ja się borykam z tym NIE:) Jezusicku, a ja myślałam, ze tylko ja się wygłupiam, żeby NIE było TAK. Jezusicku, a ja myślałam, ze tylko ja tak potrafię NIE przeczekać cierpliwie. Jezusicku, czy my nie jesteśmy rodziną?

    OdpowiedzUsuń