wtorek, 28 lutego 2017

Cebula

Miejsce akcji: kuchnia.
Czas akcji: nieokreślony, bliżej kolacji.
Występują: Julek, mama, cebula.
Mówi mama: ce-bu-la. Powtarzaj za mną.
Julek powtarza artykułując każdą sylabę właściwie, dokładnie, idealnie.
Mama cieszy się.
Z uśmiechem, przytupem i fanfarami w tle rzecze do syna:
- To teraz ładnie powiedz: cebula.
- Bubula.
- Ce-bu-la.
- Ce-bu-la.
- Cebula.
- Bubula.
I tak sobie gramy w tę ciuciubabkę gadaną. :)

środa, 22 lutego 2017

Przyszłość

Pierwsze dni z jednym dzieckiem na pokładzie to zachłyśnięcie się nagle uwolnionym czasem. To o połowę mniej popołudniowej przywózki do domu, to brak rodzicielskich interwencji w chwilach spięć między braćmi, to wreszcie gorąca herbata, a nie zapomniana zimna wypita w przelocie.
Przez pierwsze kilka dni.
Bo potem ta cisza przeszkadza. Zaczyna brakować tych wszystkich poszturchiwań i walk między chłopakami o ulubioną bajkę, brakuje mi momentów przed snem z książką czytaną Krzysiowi ciągle na głos, brakuje relacji, opowiadań, mnożeń i dzieleń dziejących się w aucie na krótkim dystansie do domu. Brakuje mi nawet tego - niespiesznego, entowego i wystawianego na niemożebne próby moją filigranową cierpliwość - ubierania w szatni, a nie daj panie Boże! ubierania, gdy kolega przypadkiem też się ubiera w tym czasie...
Nieobecność Krzysia jest bardzo obecna w nas. Zaczyna uwierać. Wywołuje tęsknotę. Tegoroczna nieobecność podsunęła wyobrażenie tego, co najprawdopodobniej nieuniknione za lat kilka-bardziej naście.
Krzysztof układa swoje życie gdzieś tam.
Julian z nami tu.
Brak syndromu opuszczonego gniazda. Mamy kumpla. Towarzysz naszej codzienności. Kapitalny człowiek. Dziś mały. Jutro duży. Ta przyszłość, dojrzalsza przyszłość Julka nie straszy. Ratuje nas od pustki.

poniedziałek, 20 lutego 2017

Terminy wizyt u specjalistów

Wzięłam się za porządki.
Porządki w ogarnięciu zalecanych, wymaganych i odkładanych wizyt u lekarzy specjalistów. Julek pierwszy na tapecie.
Jeden dzień. Kilka telefonów. Masa cierpliwości w oczekiwaniu na połączenie konsultanta/rejestratora, wielkie osłupienie galaktycznymi terminami i harmonogram wizyt ma się następująco (w układzie niealfabetycznym, a chronologicznym).

Lekarz rodzinny - jutro (czas oczekiwania 10 dni i tylko dlatego, że nasza lekarz miała tydzień urlopu). Potrzebny zbiór skierowań do niektórych specjalistów, na podstawowe badania, w tym poziom cukru oraz recepta na euthyrox.

Okulista - 13 marca, g. 13.00 (czas oczekiwania 180 zł), choć w tym przypadku w ogóle górę wzięła sława pani doktor, której niestraszny zespół Downa i ewentualne trudności we współpracy z pacjentem - niekoniecznie miarodajna mogłaby być odpowiedź Julka u "zwyczajnego" okulisty na pytania: "co widzisz, Julku?" albo "czy widzisz gąskę, Julku?".

Uśmiech Malucha - 8 maja, godz. 9.30 (czas oczekiwania 3 miesiące na hasło: ból, inaczej byłby październik). Julek jest pod kontrolą "zwyczajnego" dentysty, ale ten może tylko pobieżnie zajrzeć w paszczę mojego młodszego syna, któremu wyszły już górne szóstki i trzeba je zalakować plus porządnie obejrzeć resztę uzębienia, ewentualnie wyleczyć.

Otolaryngolog - 13 lipca, godz. 15.00 (czas oczekiwania 5 miesięcy). Po trzech lipcach z rzędu, w których drenowano pod narkozą uszy Julka, miałam dość. Zrobiłam przerwę. Po półtora roku szarpnęły mną wyrzuty sumienia, więc jest umówiona wizyta (może płynu już nie ma, bo drenów to od dawna brak - dwa/trzy miesiące od zabiegu i wypadają, za szybko wypadają).

Kardiolog - najważniejszy w hierarchii, spadł na koniec kolejki - 4 stycznia 2018 r. (czas oczekiwania 11 miesięcy). Tu trzymam się ściśle wyznaczonego przez lekarza kalendarza wizyt, jednak będzie kilkumiesięczna obsuwa. Utknęłam na początku 2015 r. - wtedy, gdy dzwoniłam, już (!) po pół roku miałam wyznaczoną wizytę. Teraz trzeba czekać prawie rok! Nie ma lekarzy - poinformowała mnie miła pani w rejestracji. Taka zmiana. Taka sobie.

Po dwóch latach bycia poza obiegiem muszę się dostroić.

Ferie

Ferie w toku.
Upływają nam na zmaganiu się z katarem (ja), kaszlem, w zasadzie już jego resztkami (Julek), pracą (Radek) i zimowymi atrakcjami (Krzyś). Starszy syn wywieziony zaraz na początku ferii do babci Krysi i dziadka Ludwika, rządzi i czuje się tam świetnie. Podobno tęskni. Ale tylko trochę.
Popołudnia bez obowiązków szkolnych i treningów, bez zajęć logopedycznych zrobiły się dłuuuugie. Wcale nie przez to, że jaśniej na dworze. Pralka rzadziej w użyciu (jednego ludzia do obróbki ubyło), a i łóżko nasze nagle szerokie, bo nawet Julkowi nie chce się do nas nocami chadzać, przemykać, biec boso pędem, jak brata brak.
Nieoficjalnie brak Krzysia doskwiera nam wszystkim.
Oficjalnie jesteśmy twardzi. No i tęsknotę za nim łagodzą pomyślne wieści i głos szczęśliwego dziecka. Od zawsze babcia Krysia i Krzyś tworzyli zgrany duet.
Ranking zimowych dyscyplin sportowych Krzysia: narty, sanki, łyżwy. Z niecierpliwością czeka na kolejne zajęcia z instruktorem. :)



czwartek, 16 lutego 2017

Plany na wieczór

Kanapa. Wieczór. Przychodzi Julek. Zagaja.
- Mamaa. Gowa nie. Buzia, pecy, buch, noogi, topy. Ich (już). Emby, krem. Spał.
Plan na mycie i dobranoc szczelnie wypełniony. W spontanicznej, całkiem zrozumiałej mowie. Takich perełek przybywa. :)

środa, 15 lutego 2017

Identyfikacja

Przeglądam w komputerze zdjęcia dzieci z zespołem Downa. Julek zagląda mi przez ramię. Zatrzymuje wzrok na chłopcu w swoim wieku.
- Julek. - stwierdza.
No nie Julek. Poza tym identyfikacja przebiegła prawidłowo. ;)

czwartek, 2 lutego 2017

Strzyżenie

Strzyżenie Julka.
Nie boli, sprawnie uskuteczniane przez p. Anię, nie częściej niż raz na dwa miesiące (choć mama preferująca schludność i porządek na głowie chciałaby częściej), z właściwym wyprzedzeniem zapowiedziane (Julek oczywiście jest na tak). W dniu strzyżenia dodatek - obietnica lodów lub lizaka. Lepiej lodów. Są bardziej na topie.
Cyrk zaczyna się zaraz po przekroczeniu progu i przywitaniu się ze wszystkimi.
Ten dziesięciominutowy pobyt na stolcu fryzjerskim jest mieszanką sztucznego płaczu, min faceta, który się ze sobą certoli, śpiewania przebojów z top-listy (zadziała/nie zadziała), śmiechu (gili-gili maszynką), nabierania powagi i właściwego stosunku do całego procederu, gdy p. Wiesław (właściciel salonu) tubalnie, acz ze szczyptą wyczuwalnej sympatii w głosie przemawia do Julka, szantażu (chcesz lody, nie wrzeszcz), rozpaczliwego i ostentacyjnego wołania "ich" (koniec/już) na przemian z "nie" (kontrakt w brazylijskich telenowelach mój syn ma zapewniony) po kres wrzasków, gdy p. Ania na koniec dmucha suszarką (w Julka wstępuje anioł).
- Julek chyba nie dałby się ostrzyc gdzie indziej? (p. Ania ostrożnie)
- A kto chciałby strzyc takiego histeryk? (ja)
- Ja go uwielbiam! (p. Ania bezkrytycznie)
Wyrozumiałość, cierpliwość, życzliwość, dystans i poczucie humoru. To korzenie lubienia Julka. Podstawy instrukcji obsługi jego zespołu. Tego nie uczą w szkołach. Z tym człowiek się rodzi.